9.03.2017

Rozdział 4: Stała czujność Filcha

4.

   Scott zamknął drzwi i usiadł na krześle, które wskazał mu Filch. To dziwne, ale poczuł, że całe zdenerwowanie, jakie towarzyszyło mu przez cały dzień, gdzieś się powoli ulatnia i pozostaje tylko spokój.
   Woźny Filch milczał przez chwilę. Wpatrywał się tępo w leżący na biurku pergamin, co spowodowało, że Scott zaczął wiercić się na swoim miejscu. Walczył w duchu z gryfońską naturą, która podpowiadała mu, żeby spróbował rozszyfrować bazgroły Filcha, zaspokajając tym samym zżerającą go od środka ciekawość. Tak właśnie zachowałby się Harry Potter.
   Scott pragnął pójść śladami swojego idola, ale ostatecznie tego nie zrobił. Zbytnio bał się, że woźny to zauważy i wyrzuci go z gabinetu, a wtedy cały dzisiejszy wysiłek Gryfona poszedłby na marne.
   Harry, wybacz mi moje tchórzostwo.
   - No dobra. – Filch wreszcie podniósł wzrok i posłał Scottowi coś na kształt uśmiechu. – Imię i nazwisko?
   - Scott Sutton, proszę pana.
   Woźny potarł w zamyśleniu obwisłe policzki i oblizał usta. Scott poczuł się nieswojo.
   - Jakbym już gdzieś słyszał twoje nazwisko…
   Sutton przełknął ślinę, zastanawiając się, co powinien na to odpowiedzieć. Czy Filch rzeczywiście miał tak słabą pamięć, czy tylko udawał, że go nie poznaje? Przez ostatnie lata Scott bywał w gabinecie woźnego częściej niżby chciał.
   - Tak, proszę pana. – Gryfon postanowił być szczery. – Parę razy… byłem przez pana… karany.
   - Sutton… Sutton… - Filch zmrużył oczy i mlasnął językiem, jakby smakował to nazwisko. – Aaach… Plugawienie zamku. Włóczenie się w nocy po korytarzach. I wreszcie – obrażanie mojej matki.
   - Wszystkiego bardzo żałuję – odpowiedział prędko Scott. – Przepraszam.
   Pani Norris, która do tej pory leżała zwinięta w kłębek pod biurkiem, wydała z siebie dziwny pomruk. Najprawdopodobniej Filch zrozumiał, co kotka chciała mu przekazać, bo pokiwał głową i splótł dłonie, jakby się nad czymś zastanawiał.
   - Powinienem w tym momencie zakończyć rozmowę kwalifikacyjną – obwieścił w końcu. Scott wstrzymał oddech, a Filch ciągnął dalej: - Ale pani dyrektor uznała, że mam zapomnieć o dawnych przewinieniach i dać uczniom szansę.
   - Dziękuję, ja…
   - Cisza! – Woźny uniósł dłoń i uśmiechnął się paskudnie. – Nie popieram jej metod. Każdy uczeń, który nie szanuje regulaminu, powinien być odpowiednio karany. Gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby cię już w Hogwarcie… No dobra, zaczniemy od czegoś łatwego. Do czego służy wiadro?
   Scott musiał spuścić wzrok, bo bał się, że Filch zobaczy w jego oczach pełne zadowolenia błyski.
   - Używa się go jako pojemnika na ciecze lub inne materiały, na przykład materiały sypkie – wyrecytował, mając nadzieję, że naukowa formułka, którą wymyślił na przerwie, zadowoli Filcha. Wersja Hagrida była zbyt… prosta („W wiadrze noszę se wodę, czasem coś innego, nie?”).
   - Hm – mruknął Filch i przeszył chłopaka płomiennym wzrokiem. – Coś tam jednak wiesz.
   - Sprzątanie jest moją pasją, proszę pana. – Scott miał ochotę zatańczyć ze szczęścia, ale szybko skarcił się w myślach. Na triumf było zdecydowanie za wcześnie. To dopiero pierwsze pytanie. Na pewno będzie ich więcej. Skup się.
   Filch zignorował przechwałki Gryfona i zadał kolejne pytanie:
   - Czym są środki czyszczące?
   - Środki czyszczące, inaczej zwane detergentami, to…

***

     Filch osiągnął w swoim życiu tak wiele, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że należy zachowywać stałą czujność. Dlatego teraz zachłannie łowił każde słowo, które wypowiadał Scott Sutton.
   Szukał w nich nieprawdy, szukał nieścisłości, wręcz modlił się o to, żeby w oczach ucznia pojawiły się zwątpienie i niepewność. Niestety ten darmozjad znał odpowiedź na każde pytanie, co bardzo zmartwiło woźnego.
   Wreszcie Filch podjął ostateczną, rozpaczliwą próbę wytrącenia swojego przeciwnika z równowagi – marszczył brwi, wykrzywiał usta w pełnym niezadowolenia grymasie, kręcił głową nawet wtedy, gdy chłopak miał rację, ale Sutton przez cały czas unikał jego wzroku, wpatrując się skromnie w podłogę i nie dając się sprowokować.
   Przygotował się, przyznał w myślach woźny. Powinienem przyjąć go do Grupy Sprzątaczy Hogwartu. Na samą myśl rozbolał go brzuch. Nie, nie ma mowy! Ten darmozjad łamał jeden punkt regulaminu za drugim, a poza tym obraził matkę Filcha, obraził jego samego! Nie mógł dostąpić tego zaszczytu!
   - Na zakończenie proszę powiedzieć mi, w jaki sposób otrzymujemy mydło.
   Wstrzymał oddech, mocno trzymając kciuki. Z tym pytaniem spora część kandydatów na sprzątaczy miała problem. Wynikało to z faktu, że uczniowie mieli niemałe zaległości w dziedzinie chemii czy fizyki. Hogwart nie był miejscem, w którym mogli się nauczyć, w jaki sposób funkcjonuje świat. Filch uważał czarodziejów za ignorantów i chodzących głupców, zakochanych w swoich różdżkach. Bez nich byli nikim, nie potrafili sobie poradzić nawet z najprostszymi czynnościami.
   Na efekty nie trzeba było długo czekać. Sutton podniósł głowę i popatrzył na woźnego. Na jego twarzy pojawiła się pełna zakłopotania mina.
   - No… zaklęciem?
   Tak, tak, tak! Filch miał ochotę zawyć z radości.
   - Błąd – rzekł bezlitośnie. – Nie chciało się nauczyć, co?
   - Nie, to nie tak! Uczyłem się! – Sutton wyglądał teraz na wstrząśniętego.
   Tak! Pokaż mi strach!
   - Nie widać. – Filch sięgnął po pióro, uważnie obserwując reakcję ucznia. – Przykro mi.
   - Nie odpowiedziałem tylko na jedno pytanie.
   A cóż to? Chłopiec nie wyglądał na przerażonego, raczej na zirytowanego. Zwęził gniewnie oczy i zacisnął wargi, co nie spodobało się Filchowi.
   Nie tego oczekiwał.
   Pragnął poczuć bijący od Suttona strach, widzieć drżące usta i napływające mu do oczu łzy. Rozgniewanie tego darmozjada nie dawało Filchowi żadnej satysfakcji, dlatego zamarł z piórem w dłoni.
   - Ale na najważniejsze pytanie nie odpowiedziałeś – odparł z naciskiem. – Powinieneś wiedzieć, że mydło jest najważniejsze.
   - Proszę dać mi jeszcze jedną szansę. – Sutton mało nie ześlizgnął się z krzesła i zrobił coś, na co czekał Filch – błagalnie splótł dłonie. Czy gdyby woźny zażądał od niego uklęknięcia, chłopak zrobiłby to bez wahania?
   - Mam dziś dobre serce – powiedział spokojnie, przyglądając się z uwagą twarzy Scotta. Chciał zobaczyć, jak w jego oczach znów pojawia się nadzieja, którą Filch następnie zamierzał bezlitośnie mu odebrać. – W kącie stoi mop. Proszę zademonstrować, jak poprawnie się go używa.

***

   - M-mop? – powtórzył Scott, odkrywając, że potrafi się jąkać.
   Łudził się nadzieją, że się przesłyszał. Było to możliwe, w końcu tak głośno waliło mu serce… Ale nie – Filch przytaknął i wskazał na stojące pod ścianą wiadro. Wiadro z jakąś… szczotką?
   Scott nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Powoli ruszył we wskazanym kierunku. Gdyby był filmowym bohaterem, w tym momencie w tle rozbrzmiałaby niepokojąca i nieco przerażająca muzyka, odzwierciedlająca to, co działo się w duszy chłopaka.
   Gryfon stanął naprzeciwko niepozornego wiadra i potarł w zamyśleniu nos. Zerknął na Filcha, który obserwował go z dziwnym uśmieszkiem.
   - Nie mam całego dnia – obwieścił cierpko woźny i niecierpliwie machnął dłonią.
   Scott westchnął w duchu, a potem sięgnął po szczotkę do zamiatania.
   Spokojnie, Scottie – powiedział sam do siebie w myślach. – Przecież to nie może być trudne. To tylko szczotka do zamiatania. Albo do latania. Ale kiedy po nią sięgnął, okazało się, że to nie była miotła, którą znał. Na końcówce zamiast włosia znajdowały się dziwne paski materiału. Scott nie wytrzymał. Z zaciekawieniem przejechał po nich palcami, ale to nie pomogło mu w rozwiązaniu zagadki. Co to, na Merlina, było? I do czego potrzebna jest w wiadrze woda?
   - Czas się kończy – odezwał się Filch. – Długo jeszcze zamierzasz tam stać?
   - Już, już – wymruczał uspokajająco Scott i nachylił się, aby podnieść wiadro. Woda zachlupotała wesoło i wreszcie Gryfon domyślił się, co powinien zrobić. Uśmiechnął się sam do siebie. Przecież to było takie proste! Że też wcześniej na to nie wpadł!
   Rozhuśtał wiadro, pozwalając, aby trochę wody przelało się przez krawędź i chlusnęło na starannie wyczyszczoną podłogę. Pani Norris prychnęła z oburzeniem i wskoczyła na biurko.
   Scott powtórzył czynność, tym razem rozlewając zdecydowanie więcej wody. Prędko odstawił kubeł i już zaciskał palce na mopie, gdy rozległ się krzyk Filcha.
   - DOŚĆ!!! Co ty wyrabiasz, gówniarzu?!
   - Hę?
   - Chcesz mi zalać gabinet?!
   Scott nie potrafił ukryć zdziwienia, gdy Filch z czerwoną od gniewu twarzą wstał zza biurka i brutalnie wyrwał mu kij od mopa.
   - WYNOŚ SIĘ STĄD!
   - Czy dostałem się do grupy?
   - POWIEDZIAŁEM: WYNOŚ SIĘ!
   Scott stał przez chwilę niezdecydowany. Zupełnie nie rozumiał tego nagłego wybuchu złości. Rzeczywiście, może wylał trochę za dużo z wiadra – teraz to widział – ale przecież o to chodziło w zadaniu, prawda? Zrobić kałużę, a potem rozprowadzić wodę po całym pomieszczeniu.
   - NIE CHCĘ CIĘ WIĘCEJ WIDZIEĆ! JESTEŚ SKOŃCZONY W TEJ SZKOLE!
   Filch wyglądał jak szaleniec. Jego oczy zrobiły się wielkie i straszne, a w kąciku ust pojawiły się strużki śliny. Scott pomyślał, że tak właśnie wyglądał Voldemort, kiedy Harry Potter po raz kolejny zdołał mu umknąć. Zdolny Wybraniec.
   - ZARAZ CI POKAŻĘ, JAK GO SIĘ UŻYWA! – Woźny umieścił końcówkę mopa w wiadrze, a potem podniósł ją do góry, demonstrując jak po materiale ścieka woda. Następnie, nie czekając ani chwili dłużej, bezpardonowo zamachnął się kijem i uderzył Scotta prosto w twarz.
   Gryfon usłyszał tylko głośne plask. Był tak zdezorientowany, że wciąż nie rozumiał, dlaczego jego twarz oraz włosy nagle zrobiły się takie mokre. Dopiero gdy Filch zamachnął się po raz drugi, Scott poszedł po rozum do głowy i pędem pomknął w stronę drzwi, żegnany niewybrednymi przekleństwami.

***

     Przerażony Scott biegł przed siebie. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, czy zamknął drzwi do gabinetu Filcha, czy zostawił je otwarte. Właściwie w ogóle się tym nie przejmował; nigdy w życiu tak bardzo się nie bał.
   Po paru metrach musiał się zatrzymać. Dopadło go zmęczenie. Sapał głośno, spoglądając niespokojnie przez ramię, jakby obawiał się, że Filch wyskoczy zza rogu i znów na niego się rzuci.
   - Heeej, Scottie!
   Chłopak skoczył do góry, a potem złapał się za serce.
   - Ash. Przestraszyłaś mnie.
   - Przepraszam. – Puchonka uśmiechnęła się uroczo. Poprawiła włosy i zrobiła krok w stronę Scotta. – Pomyślałam, że poczekam na ciebie, żeby dowiedzieć się, jak ci poszło. Dostałeś się do GSH?
   - Ehm, tak. Dostałem.
   - To super! A właściwie… dlaczego jesteś cały mokry?
   - No wiesz… spociłem się.

4.03.2017

Rozdział 3: Stała czujność Filcha

3.

   Wszyscy uczniowie, którzy przedłużyli na kolejne tygodnie swój pobyt w Hogwarcie, zgodnie uznali, że Filch nie żartuje i należy przygotować się do rozmowy kwalifikacyjnej. Wszyscy, z wyjątkiem Scotta Suttona.
   Piętnastoletni Gryfon lubił nazywać się Chłopcem, Który Ma Szczęście. Dlatego był pewien, że da sobie radę nawet w przypadku niezapowiedzianego testu.
   Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że był wyjątkowy. Podobnie jak Harry Potter wychowywał się wśród Mugoli, którzy go nie rozumieli. Różnica polegała na tym, że rodzice Scotta (nazywał ich swoimi Mugolami) tak naprawdę byli czarodziejami i nie trzymali go w komórce pod schodami. Nie pozwalali mu jednak nocować w zimie pod namiotem. Zdaniem Gryfona było to równie krzywdzące, co trzymanie małego chłopca w klitce pełnej pająków.
   Kiedy został przyjęty do Hogwartu, podejrzewał, że nie jest zwykłym chłopcem, tylko wyjątkowym szczęściarzem. Był już tego pewien, gdy Tiara Przydziału wypowiedziała słowa, na które czekał z taką niecierpliwością („Gryffindor!”). Szczęście nigdy go nie opuszczało.
   Tylko czasem bywało jakby uśpione. Przez pięć długich lat Scottowi nie udało się wyjść z cienia i dokonać czegoś wielkiego, czegoś na miarę samego Harry’ego Pottera. Kilka razy próbował zaczepić starszego kolegę, chcąc się z nim zaprzyjaźnić, ale Sławny Chłopiec zawsze gdzieś się spieszył i nigdy go nie zauważał.
   Każda próba zwrócenia na siebie uwagi kończyła się niepowodzeniem. Początkowo na Suttonie nie robiło to wrażenia, ale któregoś dnia czara goryczy się przelała.
   Harry Potter miał wtedy czternaście lat i został najmłodszym w dziejach historii uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego. Scott był tak przejęty, że przez tydzień poprzedzający pierwsze zadanie nie mógł zmrużyć oka nawet na chwilę. W końcu trafił do skrzydła szpitalnego, gdzie pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka, poiła go eliksirami nasennymi. Po długich namowach i gorących prośbach zgodziła się, aby Gryfon obejrzał walkę Harry’ego ze smokiem.
   Scott niewiele z tego pamiętał. Tylko bolące kciuki przypominały mu, jak bardzo martwił się wtedy o swojego idola.
   Później… później chciałby wymazać ten dzień z pamięci, ponieważ kiedy wreszcie zebrał się na odwagę i podszedł do Harry’ego, aby pogratulować mu tego niebywałego zwycięstwa, został najzwyczajniej w świecie zignorowany. Zignorowany i popchnięty na ścianę przez Rona Weasleya. Rudzielec nie zrobił tego specjalnie, po prostu nie zauważył młodszego kolegi, ale Scott i tak poczuł się dotknięty. Dosłownie i w przenośni.
   Przez kolejne lata nawet nie próbował zbliżyć się do Wybrańca, bojąc się kolejnego rozczarowania. Wiedział jedno – dopiero po dokonaniu czegoś naprawdę wielkiego będzie mógł zaprzyjaźnić się z Harrym. A do tego potrzebował powrotu jego trzeciego oka – wyjątkowego szczęścia.
   Czekał na nie długo, ale wreszcie pojawiło się z powrotem. Scott miał wtedy piętnaście lat. Wszystko zaczęło się dość niewinnie – od informacji, że profesor Snape został nowym dyrektorem Hogwartu i zamierza sprowadzić do zamku swoich przyjaciół, śmierciożerców. Sutton był podekscytowany. Wypatrywał w tym wielkiej szansy na zdobycie odrobiny sławy. Ponieważ nigdy nie przepadał za słynącym z nieskrywanej nienawiści do Harry’ego i Gryffindoru Severusem Snapem, postanowił, że musi zrobić wszystko, żeby był to najgorszy rok w życiu Mistrza Eliksirów.
   I robił, tyle że… jakoś bez powodzenia.
   Nowy dyrektor Hogwartu nie przejmował się ani złośliwymi napisami na ścianach, ani tym bardziej obrzydliwymi plotkami na temat jego prywatnego życia.
   Gryfon nie zamierzał się poddać, ale powoli kończyły mu się pomysły. I wtedy szczęśliwie wrócił… Harry Potter! Nie tylko pomógł pozbyć się Snape’a z Hogwartu, lecz również przyczynił się do tego, że odwołano SUM-y, do których Scott zapomniał się przygotować. Co prawda w zamian u bram Hogwartu mieli Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i bandę śmierciożerców, no ale… lepsze to niż egzaminy.
   Mając tyle dowodów na bycie dzieckiem szczęścia, Scott nie musiał bać się konfrontacji z Filchem. Ufał swoim nadludzkim zdolnościom, dlatego resztę wieczoru poświęcił na czytanie Quidditcha przez wieki i zastanawianie się, czy w nowym roku szkolnym przyjmą go wreszcie do domowej drużyny.

***

   Następnego dnia, po niezbyt sycącym śniadaniu, Scott udał się na miejsce zbiórki.
   - Uch, ile osób – mruknął sam do siebie na widok sporej grupy zestresowanych uczniów. Jeśli wzrok go nie mylił… a mógł mylić, bo Scott od dwóch lat upierał się, że nie widzi wyraźnie i potrzebuje okularów (rodzice nie chcieli go słuchać, twierdząc, że to głupia zachcianka, której nie potrafią zrozumieć – jak zwykle zresztą, nigdy go nie rozumieli)… jeśli go wzrok nie mylił, to wśród czekających najbliżej drzwi dostrzegł Ashley w towarzystwie Rufusa Wrighta, szesnastolatka z Hufflepuffu, którym Scott z całej duszy gardził.
   Gryfon włożył niedojedzoną grzankę między zęby i przepchał się w stronę znajomej. Jego kolejna niezwykła zdolność związana z byciem niezauważonym przez nikogo pozwoliła mu na przedostanie się na początek kolejki właściwie bez najmniejszych problemów.
   - Cześć – przywitał się, gdy udało się mu połknąć kawałek chleba. – Co tam?
   - Cześć… - Rufus zawahał się na chwilę, po czym zerknął pytająco na Ashley. – Stevie?
   - Scott. – Sutton uśmiechnął się sztucznie i przełożył grzankę z jednej ręki do drugiej.
   - Och, no tak – zgodził się Rufus z niezbyt mądrą miną.
   - Tak się boję – wyznała Ashley i zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie. Scott dostrzegł, że Puchonka ma brzydkie dłonie. Ciekawe, czy dziewczyna Harry’ego Pottera też miała podobny problem? – Nie mogę zapamiętać, w jaki sposób otrzymuje się mydło.
   - To łatwe! - ucieszył się Rufus. Scott nie wiedział, czy chłopaka ucieszyła nagła zmiana tematu, czy sam fakt, że zna odpowiedź na jakieś pytanie. – Zaklęciem!
   - Nieee – odparła niepewnie Ashley. – Wydaje mi się, że tu chodziło o coś innego… chyba o jakąś reakcję…
   Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, jak brzmiała prawidłowa odpowiedź na to pytanie, ponieważ w tym samym czasie drzwi do gabinetu Filcha otworzyły się szeroko i z czeluści pomieszczenia wyłoniła się Pani Norris.
   Zadarty wysoko ogon kotki zadrżał raz i drugi, a potem z jej gardła wydobył się pełen skargi pomruk, któremu prędko odpowiedziało sapnięcie. Filch wyjrzał zza drzwi i wykrzywił usta.
   - No, chociaż wiecie, czym jest punktualność – powiedział cierpko zamiast powitania i oblizał nerwowo usta. – Będę prosił was do siebie pojedynczo. Pozostali mają w tym czasie czekać i nie hałasować. Ty… - wskazał palcem na jakiegoś Krukona - …idziesz pierwszy.
   Chłopak wyglądał tak, jakby właśnie dowiedział się, że najbliższe cztery miesiące musi spędzić w celi z nieżyjącą już Bellatriks Lestrange. Wziął jednak głęboki oddech i z całą odwagą, na jaką było go stać, wkroczył do śmierdzącego smażoną rybą gabinetu Filcha.
   Woźny spojrzał groźnie przez ramię i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a młodzi czarodzieje wreszcie mogli wypuścić długo wstrzymywany oddech.
   - No i po co kazał nam przyjść tak wcześnie rano, skoro będzie odpytywał każdego z osobna? – poskarżył się Rufus. – A temu co? – dodał zaraz, wskazując brodą na Scotta.
   Gryfon wpatrywał się w zamknięte drzwi. Milczał. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory, a nogi zaczęły dziki taniec, nad którym nie mógł zapanować. Drżał jak galareta i to ze strachu. Ze strachu! On, nieustraszony Gryfon, Chłopiec, Który Miał Szczęście! Właśnie dotarło do niego, że jest jedyną osobą w tym towarzystwie, która nie wie, w jaki sposób używa się mopa. Filch z pewnością go obleje i wtedy Scott stanie się pośmiewiskiem. Pragnął sławy, ale nie takiej.
   Uspokój się, polecił sobie w myślach. Jesteś wyjątkowym szczęściarzem. Musi ci się udać.

***

   Argus Filch był rozczarowany.
   Pierwszy z uczniów, którego egzaminował, wypadł śpiewająco. Znał odpowiedź na każde pytanie, nawet najbardziej podchwytliwe. Filch nie mógł go obrazić i wywalić z gabinetu, bo nie miał ku temu powodów.
   Twarde prawo, ale prawo. A Filch przestrzegał swoich zasad.
   Z pełnym niezadowolenia westchnieniem obwieścił darmozjadowi, że dostał się do Grupy Sprzątaczy Hogwartu (woźny po raz kolejny pochwalił się w myślach za kreatywność; cóż za przenikliwy umysł, cóż za piękna nazwa!). Udał, że nie widzi tego szerokiego uśmiechu, który wykwitł nagle na twarzy chłopaka. Zapisał jego nazwisko. I tak sprawdzę, czy nie byłeś notowany, pomyślał, obserwując wychodzącego Cordovę.
   Cordova. Co to za nazwisko? Na pewno nie angielskie. Filch nienawidził tych plugawych obcokrajowców. Przyjeżdżali ze swoją własną kulturą i niepotrzebnymi nawykami, którymi psuli tutejsze narodowe dziedzictwo. Czuli się jak u siebie. Rządzili się, rozpychali łokciami, a potem narzekali, że są gorzej traktowani…
   Rozmyślania Filcha przerwało nagłe wtargnięcie do gabinetu. Uczeń, który pozwolił sobie na taką zuchwałość, spoglądał na woźnego z dość niepewną miną.
   - Można? – spytał potulnie ten winowajca.
   - A czy wołałem?! – zaskrzeczał Filch i odsunął pergamin, by przypadkiem nie ochlapać go atramentem. Odłożył pióro i spojrzał na szatę ucznia. – Nazwisko?
   - Robert Morley, ja…
   - Cisza!
   Rudowłosy chłopak się skulił, a Filch mlasnął, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Bolące stawy rwały go mniej niż jeszcze przed chwilą. Wreszcie uczniowie musieli liczyć się z jego zdaniem. Bali się go. Szanowali. Tego zawsze pragnął. Odrobina władzy nie tylko dała mu poczucie wyższości, ale również poprawiła samopoczucie i zdrowie.
   - Nie przerywaj mi – wycedził. – Jesteś bezczelny. Ogłaszam, że nie zostałeś przyjęty do Grupy Sprzątaczy Hogwartu.
   - Ale… pan nawet mnie nie przepytał…
   - I nie muszę. Co mówił punkt piąty ogłoszenia?
   - Punkt piąty? – spytał Morley z przestraszoną miną. – Ja… nie wiedziałem, że mamy się nauczyć treści ogłoszenia!
   - Punkt piąty – zaczął Filch, nie zważając na protesty – mówił, że macie wypełniać każde polecenie, jednocześnie nie podważając mojego autorytetu. A ty wszedłeś do mojego gabinetu. Bez pukania! Co o tym pomyślą inni? Że można mnie nie szanować.
   - Ale… nie wiedziałem, że…
   - Trzeba myśleć! – przerwał mu Filch. – Ile razy słyszałem podobne tłumaczenia? „Panie Filch, nie wiedziałam, że dopiero umył pan podłogę!” – zaskrzeczał piskliwym głosikiem i aż poczerwieniał na twarzy na samo wspomnienie. – „Panie Filch, nie wiedziałem, że mam brudne buty!”. Myślicie, że jestem głupi? Już ja was znam…
   Chłopiec skulił się jeszcze bardziej. Filch uśmiechnął się z triumfem i wskazał mu palcem drzwi.
   - Poza tym masz ubrudzoną szatę. Jak ktoś, kto nie umie zadbać o własny strój, może należeć do Grupy Sprzątaczy Hogwartu? WYNOCHA!

***

   W czasie, gdy Robert Morley postanowił wejść do gabinetu Filcha, a woźny szykował się już do wygłoszenia kazania, Scott nerwowo przestępował z nogi na nogę. Przy drzwiach zostało już niewielu chętnych do pójścia na pierwszy ogień. Jednak ani Ashley, ani Rufus nie uciekli. Doszli do wniosku, że nie ma sensu przedłużać tej męki i że lepiej mieć to z głowy.
   Do tej pory Scott uważał Puchonów za tchórzliwych. Teraz miał ich za samobójców. Dlatego skłamał, że zapomniał umyć zęby (rzeczywiście ich nie umył, ale powodem było lenistwo, a nie zapominalstwo) i koniecznie musi to zrobić w tym momencie. Uciekł na koniec kolejki z nadzieją, że uda mu się podsłuchać, jak brzmią prawidłowe odpowiedzi na pytania Filcha.
   Pech chciał, że stojące przed nim dziewczyny okazały się Ślizgonkami niechętnymi do powtarzania wiadomości. Całą energię kierowały na obgadywanie jakiejś Claire, której widocznie straszliwie nie lubiły.
   - Mówiłam jej tyle razy, żeby tego nie robiła, ale nie chciała mnie słuchać.
   - Cała Claire.
   Scott westchnął i przeżuł ostatni kęs grzanki. Doszedł do wniosku, że najwyższa pora, aby przerwać tę fascynującą rozmowę i wypytać o prawidłowe odpowiedzi. Chociaż Filch wyraźnie nie spieszył się z przepytywaniem uczniów, kolejka robiła się coraz krótsza, a więc i czasu było coraz mniej.
   - Claire nikogo nie chce słuchać – powiedział głośno, wycierając dłonie o szatę. – Widziałem, jak wczoraj obmacywała się z jakimś Krukonem. Bezwstydnica.
   Uśmiechnął się kpiąco i wzruszył ramionami, oczekując, że Ślizgonki postąpią podobnie. Wbrew temu, co wszyscy powtarzają, kobiety nie są skomplikowane. Wystarczy wiedzieć, w którą strunę uderzyć. Na pewno będą zazdrosne, że Claire znalazła sobie chłopaka. Nieważne, że jej wymyślony wybranek był Krukonem. Samotne Ślizgonki pokroiłyby się nawet za nudnego Puchona, byle tylko móc pochwalić się przed koleżankami.
   To dziwne, ale dziewczyny nie zobaczyły w Suttonie sprzymierzeńca. Jedna z nich zmarszczyła brwi, natomiast druga skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego jakby znalazła czyjąś śmierdzącą skarpetkę na swoim łóżku i nie wie, co z nią zrobić.
   - Idioto. Claire zginęła w bitwie o Hogwart – wyjaśniła w końcu cierpko.
   - Och… - Co za niefart. – A wiecie może, czym jest ten nieszczęsny mop?
   - Zjeżdżaj!
   Przyjaciółki odwróciły się, nie zaszczycając go nawet ostatnim niechętnym spojrzeniem, a Scott zaklął w myślach i rozejrzał się za kimś bardziej skorym do rozmowy.
   Nagle usłyszał czyjś głos za swoimi plecami:
   - Cholibka, zdążyłem? Jeszcze się nie zaczęło?
  Scott zerknął przez ramię i jego oczom ukazał się profesor Hagrid. Zziajany wielkolud otarł spocone czoło i stanął za Gryfonem.
   - Pan Filch wzywa do środka pojedynczo – odparł lekko Scott, nie mogąc powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. Jestem szczęściarzem. Kto jak kto, ale Hagrid na pewno wie, do czego służy mop! – Pan profesor też chce pomagać przy odbudowie?
   - Jasne, że tak, niech skonam… Tak se pomyślałem, że moja pomoc wam się przyda, no nie?
   - Ma pan rację, panie profesorze. – Scott wciąż się uśmiechał. Nigdy nie przepadał za Hagridem i nie mógł zrozumieć, dlaczego Harry Potter wybrał go na swojego przyjaciela. W tej chwili nie miało to jednak znaczenia. Scott zrobiłby wszystko, byle tylko dobrze wypaść u Filcha, więc jeśli musi zrobić maślane oczka i udawać, że uwielbia tego olbrzyma, niech tak będzie. – Pan z pewnością o sprzątaniu wie więcej od samego Filcha, panie profesorze.
   Hagrid popatrzył dziwnie na Scotta i podrapał się po brodzie.
   - Noo, coś tam wiem. Ale czy więcej?
   - Założę się, że pan profesor nawet nie musiał szukać odpowiedzi na pytania, które były podane w ogłoszeniu…

***

   - ...i nie myśl, że zapomniałem, co zrobiłaś dwa lata temu. Możesz płakać, ale płacz nic nie da. Wynoś się.
   Filch skrzywił się, gdy ciemnowłosa dziewczyna pociągnęła nosem. Od kilku chwil próbowała ukryć łzy napływające jej do oczu, ale po jego ostatnich słowach rozpłakała się na całego. Woźny miał nadzieję, że pójdzie sobie, nim zasmarka mu biurko.
   - Dwa razy nie będę powtarzał!
   Leniwe dziewczę wreszcie wstało i opuściło gabinet. Filch chrząknął i popatrzył na Panią Norris.
   - Czas coś zjeść, moja kochana?
   Zaczynał odczuwać zmęczenie. Rozmowa kwalifikacyjna trwała już od kilku godzin. O dziwo, spora część uczniów przygotowała się do tego sprawdzianu. Filch miał nieszczęśliwą minę, gdy zauważył, jak długa stała się lista przyjętych. Chyba powinien zacząć zadawać trudniejsze pytania… Ale wpierw – obiad!
   Filch zawołał do siebie Panią Norris i wraz z nią opuścił swój gabinet. Mlasnął na widok paru niedobitków, którzy wciąż czekali na wezwanie do środka.
   - Przerwa – obwieścił woźny. – Muszę coś zjeść. Proszę przyjść za godzinę.
   Rudowłosa dziewczyna jęknęła, a Filch obrzucił ją uważnym spojrzeniem, chcąc dobrze zapamiętać jej wygląd. Przyjdę za półtorej godziny, zaproszę cię do środka i wyrzucę za drzwi. Na to zasłużyłaś, ta myśl poprawiła mu humor.
   Kiedy mijał ostatnich kandydatów na sprzątaczy, dostrzegł wreszcie Hagrida. Filch zdziwił się, że nie zauważył go wcześniej. Czyżby był taki zmęczony odpytywaniem tych darmozjadów? Czy powinien zrobić dłuższą przerwę i przeprowadzić następne rozmowy kwalifikacyjne dopiero nazajutrz? Początkowo uznał to za dobry pomysł, ale po chwili dotarło do niego, że nie powinien zwlekać. Było w końcu przed nim i jego pomocnikami tyle pracy…
   - Dzień dobry – zaskrzeczał i uśmiechnął się przymilnie do Hagrida. – Pan profesor też chce pomóc?
   Olbrzym szybko pokiwał głową i zaczął prędko tłumaczyć, dlaczego podjął taką decyzję, ale Filch już go nie słuchał. Skrzyżował ręce za plecami, stanął w miejscu i zaczął przyglądać się twarzy Hagrida z umiarkowanym zainteresowaniem.
   Filch nigdy za nim nie przepadał, chociaż wolał tego publicznie nie okazywać. Wiedział, że powinien skrywać swoje emocje. Zbytnio się bał, że straci pracę i nie będzie miał, gdzie wrócić. Hogwart był całym jego życiem, nawet jeśli po korytarzach chodzili niegrzeczni uczniowie i profesorowie, którymi gardził za zbytnią pobłażliwość i tolerancję.
   Profesor McGonagall chyba podejrzewała, że Filch nie jest do końca szczery, dlatego tym bardziej jej nienawidził. Zawsze spoglądała na niego z góry, jakby czuła się lepsza, jakby jej umiejętności w dziedzinie magii powodowały jednocześnie, że jest mądrzejsza i ważniejsza. Filch z niezadowoleniem musiał przyznać jedno: McGonagall starała się być sprawiedliwa w stosunku do uczniów z różnych domów i nie tolerowała bijatyk, czego nie można było powiedzieć – na przykład – o Hagridzie. Ale nigdy, przenigdy nie stanęła po stronie woźnego, nigdy mu nie pomogła.
   - Trzeba było zapomnieć o kolejce i od razu skierować się do gabinetu – odezwał się Filch, gdy Hagrid przestał wypluwać z siebie bezsensowne słowa. – Twoja pomoc będzie nieoceniona, Hagridzie. Rozmowa kwalifikacyjna jest tylko dla uczniów. Poinformuję cię, kiedy zaczynamy prace.
   Filch uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy pozostały zimne.
   Chwilę później człapał już korytarzem, zastanawiając się, dlaczego Hagrid nie dał się zabić w bitwie o Hogwart. Świat bez niego byłby piękniejszym miejscem.

***

   - Mam dość – jęknął Scott i usiadł na podłodze.
   Był zmęczony – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zwłaszcza tym udawaniem, że nic go nie rusza, że wcale nie przejmuje się tym, co go czeka.
   Ashley i Rufus pochwalili się, że zostali przyjęci do drużyny sprzątającej i wrócili do swoich zajęć. Scott strasznie im zazdrościł, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Zazdrość była cechą, którą prędzej przypisałby Ślizgonom, a nie sobie. Zamiast udać się na obiad, popędził do pokoju wspólnego po pióro i pergamin. Skrzętnie zapisał wszystkie sekrety na temat sprzątania, jakie nieświadomie zdradził mu Hagrid, a potem resztę wolnego popołudnia spędził na nauczeniu się prawidłowych odpowiedzi.
   Filch wrócił do swojego gabinetu trochę później niż obiecał, ale rozmowy kwalifikacyjne były coraz krótsze. Scott był pewien, że to sprawka jego wyjątkowego szczęścia, które teraz podpowiadało mu, że Filch jest już zmęczony i nie ma ochoty na szczegółowe przepytywanie uczniów. Trzeba było to wykorzystać.
   - Zapraszam następnego.
   Wreszcie.
   Scott wstał, otrzepał z kurzu szatę i z bardzo bojową miną wszedł do środka.
   Wiedział, że da sobie radę. Nic nie mogło pójść źle.