13.02.2017

Rozdział 2: Stała czujność Filcha

2.

   Gabinet Filcha był jednym z niewielu miejsc w Hogwarcie, które nie zostało zniszczone. Może dlatego, że przezorny woźny postanowił zamknąć je na klucz, nim wraz z uczniami opuścił zamek i udał się do Hogsmeade. Cichy głosik w jego umyśle szeptał, że czarodziejom nie przeszkadza brak klucza, aby znaleźć sposób na dostanie się do środka, ale Filch i tak pogratulował sobie tego genialnego pomysłu, bo teraz przynajmniej wracał do pokoju, który nie wyglądał jak po przejściu huraganu.
   - Do pracy, do pracy, moja kochana – mruczał woźny, posyłając kotce coś, co miało być namiastką uśmiechu. – Gdzie to ja miałem pergamin…
   Zapalił lampę oliwną, stękając przy tym nieznośnie, a potem opadł na krzesło stojące za biurkiem. Roztarł bolące kolano i zajrzał do szuflady.
   - Skandal! – krzyknął nagle, gdy natrafił na niewielką karteczkę i ujął ją w drżące dłonie. – Jak mogłem o tym zapomnieć!
   Niepozorna karteczka stanowiła krótkie sprawozdanie na temat zachowania jednego z uczniów:

30 kwietnia w godzinach popoludniowych uczen Scott Sutton powiedzial do mnie (A. Filcha, woznego): „twoja matka musiala sypiac z wyjatkowo glupim trollem, skoro urodzila takiego ograniczonego kretyna”.
Kara: 2 dni wiszenia w kajdanach (w lochach)

   Niestety jakiś czas później czarodziejski świat oszalał, Snape opuścił szkołę, a ten cały mroczny lord zaczął dobijać się do drzwi Hogwartu i Filch nie zdążył ukarać nieznośnego darmozjada.
   Chociaż minęło już trochę czasu, słowa wypowiedziane przez tego Suttona wciąż go bolały. Czasami żałował, że jego ojciec rzeczywiście nie był trollem. Mógłby wtedy zrzucić na niego odpowiedzialność za to, że Filchowi nie wychodziło nawet najprostsze zaklęcie.
   - I co z tym zrobić, kochana? – zwrócił się do Pani Norris, wskazując na kartkę. – Dołączyć do kartoteki? Myślę, moja droga, że teraz wszystko znowu się zmieni… na gorsze, oczywiście. Ta podła McGonagall nie pozwoli mi karać ucznia, tak jak to robiłem za czasów dyrektora Snape’a. Pewnie da mu coś do przepisywania…
   Pani Norris miauknęła w odpowiedzi, prawdopodobnie chcąc uświadomić Filcha, że szkoła najwcześniej zostanie otwarta pierwszego września. A wtedy przewinienie Scotta Suttona nie będzie miało żadnego znaczenia.
   Ale dla Filcha miało, dlatego zmusił swoje obolałe kości do współpracy i poczłapał w stronę drewnianych półek z szufladkami, w których od wiek wieków woźny gromadził kartoteki nieposłusznych uczniów.
   - Chyba powinienem wrócić po swoje kajdany – myślał głośno Filch, wciskając karteczkę między inne, podpisane: „Sutton, Scott (Gryffindor)”. – Ta podła baba będzie kazała je wyrzucić… Nie pozwolę na to.
   Jednak wpierw musiał napisać ogłoszenie.

***

OGŁASZA SIĘ, CO NASTĘPUJE

Z powodu zniszczenia Hogwartu przez tzw. Lorda i Harry’ego Pottera woźny Argus Filch poszukuje chętnych do pomocy w pracach naprawczych.
Kandydaci mają się stawić pod gabinetem pana Filcha 8 maja o godzinie 7.00. Osoby, które się spóźnią, nie zostaną przyjęte.

DODATKOWO kandydat musi:
1.      Szanować porządek
2.      Nie figurować w kartotekach pana Filcha (skreślam; z racji tego, że większość uczniów jednak w nich figuruje – podpisane: M. McGonagall)
3.      Szanować Panią Norris
4.      Nie dokuczać Pani Norris pod groźbą szczotkowania na klęczkach lochów w towarzystwie Irytka
5.      Wypełniać każde polecenie pana Filcha, nie podważając jego autorytetu wśród innych uczniów
6.      Potrafić wymienić mugolskie sposoby sprzątania i chociaż 5 środków czystości

Na ROZMOWIE KWALIFIKACYJNEJ mogą się pojawić następujące pytania sprawdzające:
1.      Jak używa się mopa?
2.      Jak wygląda szczotka?
3.      Do czego służy wiadro?
4.      Czym jest mydło?

PODPISANE:
A.   Filch

   - To chyba jakiś żart – powiedział Scott Sutton, patrząc z mieszaniną złości i niedowierzania na przyczepione do tablicy ogłoszenie. Podobnie jak większość uczniów w Hogwarcie nienawidził Filcha. Piętnastoletni Gryfon słynął z niewyparzonego języka, dlatego jego wycieczki do gabinetu Filcha były częstsze niż w przypadku bardziej pokornych uczniów. Niektórzy dziwili się, że chłopak nie trafił do Slytherinu – z pewnością prędko by się tam odnalazł, w końcu rzucanie jakichś niemiłych uwag pod adresem innych nie sprawiało mu żadnego problemu. Ale Scott słynął też z innej cechy, którą cenił sobie Godryk Gryffindor. Był odważny. Tak odważny, że aż głupi. To cud, że Carrowowie nie zademonstrowali na nim jednego z zaklęć niewybaczalnych. Może po prostu wiedzieli, że z jego gadania i tak nic nie wynika i woleli po prostu przykuć go do ściany na długie godziny, dając tym samym innym uczniom przykład?
   Scott był niskim ciemnowłosym chłopakiem. Z aspiracjami do zostania drugim Harrym Potterem, co było trudne, biorąc pod uwagę fakt, że nie miał blizny w kształcie błyskawicy ani śmiertelnego wroga. Tę pierwszą próbował stworzyć za pomocą noża kuchennego, gdy miał trzynaście lat, ale nakryła go na tym matka. Natomiast o wroga starał się od pięciu lat. Bezskutecznie, bo wszyscy uznali go za niegroźnego kretyna, którym nie warto się przejmować.
   Pozostawał więc woźny Argus Filch. Starszy mężczyzna nie nadawał się na kogoś, z kim dało się rywalizować… bo niby o co? O szmatę, którą owijał szczotkę, jeszcze starszą niż sam woźny? Ale ponieważ nie miał innego kandydata, musiał postawić na Filcha.
   - Specjalnie zostałam dłużej, by pomóc w odbudowie – jęknęła Ashley Wells. Scott zerknął na nią i westchnął w duchu, po raz kolejny wyrażając w ten sposób rozczarowanie, że jego znajoma jest blondynką. Miał nadzieję, że kiedyś stanie się dla niego tak ważna jak Ginny dla Harry’ego. O ile kiedykolwiek zechce go zauważyć. To cud, że w ogóle chciała z nim rozmawiać po tym, jak nazwał ją dziewczynką o twarzy goblina. Wcale tak nie uważał, ale był pewien, że w ten sposób wkupi się w łaski starszych kolegów. Nawet teraz, na samo wspomnienie, spłonął rumieńcem, przypominając sobie, jaka cisza zapadła po tym oświadczeniu. Cóż, Gryffindor to nie Slytherin.
   - No przestań. – Scott zerknął na nią i błysnął zębami. Oparł się o filar, uważając, że robi to w sposób nonszalancki i niezwykle pociągający dla płci przeciwnej. – Chyba nie będziesz przejmowała się Filchem, co nie?
   - Widziałeś te pytania, Scott? Nie mam pojęcia do czego służy wiadro! To znaczy… czasem używaliśmy ich na zajęciach z zielarstwa do przenoszenia wody albo ziemi, ale… to nie miało nic wspólnego ze sprzątaniem!
   Ash była na krawędzi załamania nerwowego. Chociaż nie brała udziału w walkach o Hogwart, bo rodzice zabrali ją ze szkoły jeszcze przed świętami, strasznie przeżyła ostatni rok. Była Puchonką, a oni zawsze byli bardzo emocjonalni.
   - Ash, chyba nie wierzysz, że on naprawdę będzie o to pytał? – Scott uśmiechnął się z politowaniem. – On nas potrzebuje.
   - O? – Oczy Ash zrobiły się równie okrągłe, co jej twarz. Błękitne tęczówki wpatrywały się w Scotta z uwagą, jakby chłopiec zdradził jej nagle, co jest sensem istnienia czarodziejów.
   - Błagam cię. – Scott był w swoim żywiole. Kilka osób wsłuchiwało się w jego słowa z wyraźnym zainteresowaniem. Tego zawsze pragnął: odrobiny sławy. – W pewnym sensie robimy mu przysługę, pomagając, nie?
   - O?
   - Bez naszej magii zajęłoby mu to… no, wieki.
   - O?
   Scott odgarnął włosy z czoła, żałując, że nie może zaprezentować Ash lśniącej, pięknej blizny.
   - Zamiast przygotowywać się do tej, pożal się Merlinie, rozmowy kwalifikacyjnej, chodź ze mną nad jezioro. Mam jeszcze Srebrne Skaczące Węże ze sklepu Weasleyów. To znaczy z czasów, gdy było ich dwóch. Odpalimy sobie fajerwerki i popatrzymy w gwiazdy, co ty na to?
   Ashley wreszcie zamknęła usta. Inni uczniowie stracili nim zainteresowanie. Jaka szkoda.
   - Wiesz co, Scott. Nie obraź się, ale… chyba jednak przygotuję się do tej rozmowy. To już jutro. – Uśmiechnęła się przepraszająco, a jej oczy powoli zaczęły napełniać się łzami. Odmawianie komuś zawsze sprawiało jej przykrość, ale mama powtarzała, że musi to robić, bo inaczej wpadnie w kłopoty. Podobno ciąża już się na nią czaiła, dlatego Ashley zawsze rozglądała się na boki i nie wychodziła wieczorami z dormitorium, jeśli musiała to robić w pojedynkę.
   Scott już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie Ashley odwróciła się na pięcie i odeszła.
   Próbowałem, pomyślał Gryfon. Nawet nie czuł rozczarowania. Wiedział, że Harry znalazł miłość na szóstym roku. Sam widział, jak ją pocałował po meczu Quidditcha. Scott właśnie kończył piąty rok. Musiał dać Ashley więcej czasu. I w międzyczasie dostać się do domowej drużyny Quidditcha.
   Spojrzał jeszcze raz na ogłoszenie i skrzyżował ręce na piersi.
   Nie wiedział, czym jest mop. Ani czym jest mydło. Ale był pewien jednego – los wreszcie dawał mu szansę na zmierzenie się ze swoim największym wrogiem. I Scott zamierzał ją wykorzystać.
   Bój się, Filch, powiedział sam do siebie w myślach. Bo oto nadchodzę.

11.02.2017

Rozdział 1: Stała czujność Filcha

1.

   Rzadko zastanawiano się, czy skoro Lord Voldemort został pokonany, a blizna na czole Harry’ego Pottera miała już go więcej nie zaboleć, to naprawdę wszystko było w porządku.
   Cóż, nie było. Argus Filch przekonał się o tym w dniu, kiedy postanowił wrócić do Hogwartu.
   Był początek maja. Zapowiadało się długie i gorące lato, o czym z pewnością świadczyły zarumienione policzki i pot perlący się na czole Filcha.
   - Przeklęte bachory – wymamrotał sam do siebie, a potem splunął przez ramię, aby podkreślić swoje słowa.
   Wiedział, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa była w opłakanym stanie, mówił mu o tym grubas Hagrid („ale, cholibka, ważne, żeśmy wygrali, no nie?”). Nie spodziewał się jednak, że opłakany stan równa się ruinie.
   - Hogwart w ruinie! – zawył ze złością. Pani Norris, która nie odstępowała go ani na krok, otarła się o jego kostki i wydała z siebie jęk niezadowolenia.
   Filch momentalnie się uspokoił i przeniósł na nią wzrok. Stękając, nachylił się i podrapał kotkę za uchem.
   - Tyle sprzątania…
  Prawdę powiedziawszy nie interesowały go magiczne porachunki między Lordem Voldemortem a tym nieznośnym gówniarzem, który nigdy nie szanował pracy Filcha, Potterem. Właściwie nawet nie orientował się zbyt dobrze w tym wszystkim. Dlaczego dorosły facet chciał zabić tego chłystka? W czym mu zawinił ten chłopiec? Filchowi obiło się o uszy, że Voldemort próbował go zamordować już wcześniej, gdy Potter był jeszcze dzieckiem, ale bękart przeżył. Jak to się stało? Filch nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. W każdym razie potem okazało się, że Potter jest jakby odporny na mordercze zaklęcia rzucane przez Voldemorta, co jeszcze bardziej rozwścieczyło tego drugiego i doprowadziło do bezsensownych walk na terenie Hogwartu. Filch brał w tym czynny udział – wyprowadzał uczniów bezpiecznym przejściem do Hogsmeade. Czy ktoś mu podziękował za to, że narażał swoje życie i dbał o samopoczucie tych darmozjadów? Nie. Dlatego postanowił przeczekać walki w Gospodzie pod Świńskim Łbem, gdzie mógł w spokoju nadrobić materiały Wmiguroku. Od pięciu lat wciąż przerabiał kurs dla początkujących, ale tłumaczył to sobie natłokiem pracy, nie zaś brakiem odpowiednich umiejętności.
   - Dyrektor Snape nie pozwoliłby na coś takiego, moja kochana – odezwał się znowu, spoglądając z góry na kotkę. – Dyrektor Snape kazałby ich wszystkich zakuć w kajdany i zostawić na tydzień w lochach.
   Ostatni rok był najlepszym rokiem w życiu Argusa Filcha. Brakowało mu Dumbledore’a, to prawda, ale dawny dyrektor Hogwartu był… zbyt miękki. Uczniów należy trzymać krótko, o czym dobrze wiedział Severus Snape.
   Filch się rozmarzył… Ach, co to był za człowiek! Co za geniusz! Sprowadzenie Alecto i Amycusa Carrowów było cudownym posunięciem. Cudownym. Ci czarodzieje wiedzieli, jak okropne potrafią być te nieletnie darmozjady.
   Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy i znów do władzy dopchała się ta cała McGonagall, kobieta, którą Filch gardził z całego serca. Pod maską surowej pani nauczycielki skrywała pewnie zgniłą duszę i wybujałe fantazje erotyczne, o których bała się powiedzieć, ale z pewnością nie śnić.
   Filch wzdrygnął się na tę myśl i zacmokał. Gdyby wiedział, że Lord Voldemort da się pokonać Harry’emu Potterowi, w odpowiednim momencie znalazłby do niego drogę i wyjaśnił, w jaki sposób Mugole wyrównują porachunki. Woźny wiedział, że czarodzieje są trochę… zacofani, jeśli chodzi o pewne sprawy. Cholera, spędził wśród nich całe życie - oni nie tylko byli zacofani, lecz po prostu głupi. Dlatego chętnie podszedłby do tego lorda i powiedziałby mu wprost: „Weź pistolet i załatw to jak mężczyzna”.
   Tak, Filch był człowiekiem, który nie bał się wyrażać własnego zdania. Filch był konkretny, odpowiedzialny i porządny. Filch szedł przez życie bez strachu, nie brał jeńców.
   Nie potrafił zrozumieć, dlaczego większość ludzi po prostu go nie lubiła.

***

    Hogwart powoli opustoszał.
   Większość uczniów wróciła do domów, gdzie, jak miał nadzieję Filch, rodzice złoili im skórę za branie udziału w zupełnie niepotrzebnych walkach na terenie znanej i poważanej szkoły, jaką był Hogwart.
   Filch czasami zastanawiał się, dlaczego tak wiele osób chciało posyłać tutaj swoje dzieci. Woźny lubił swoją pracę, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że w Hogwarcie praktycznie co roku dzieją się dziwne rzeczy. Trolle, bazyliszki, morderstwa na turniejach, a nawet regularne bitwy… Czy to był jakiś chytry sposób na pozbycie się niechcianego potomstwa? Filch mógł w to uwierzyć.
   Niestety nie wszyscy postanowili opuścić chłodne mury zamku. Krzywiąc się nieznośnie i złorzecząc na swój reumatyzm, woźny Hogwartu ruszył w stronę swojej komórki, w której trzymał miotły, szufelki i wszystkie inne niemagiczne przedmioty, które przez tyle lat pozwalały mu utrzymać porządek w szkole. Po drodze natknął się na grupkę uczniów, którzy w brudnych, zakurzonych ubraniach rozmawiali o czymś z… tak, z tą zboczoną McGonagall.
   Filch zamierzał przejść koło nich z wysoko zadartym nosem – wciąż pamiętał, jak wielka pani profesor, która teraz śmiała się nazywać dyrektorką, nazwała go kretynem. Ale dotarły do niego strzępki rozmów:
   - …zaczniemy od wież…
   - …parter zostawimy na sam koniec, pani dyrektor…
   - …jak brzmiało to zaklęcia naprawiające?
   - Reparo, idioto.
   McGonagall już otwierała usta, by zwrócić uwagę swoim uczniom, ale Filch był szybszy. To zadziwiające, jak mężczyzna, który ma problem z poruszaniem się z powodu dokuczających chorób, w jednej chwili może znaleźć w sobie siłę, by o tym zapomnieć i wyrwać się do przodu jak dwudziestolatek.
   - Czy ja dobrze słyszę?! – ryknął, nie bawiąc się w ceregiele. Gdyby nie był tak wściekły, pewnie ucieszyłby się, widząc, że McGonagall i jej darmozjady skoczyli do góry.
   - Zależy, co pan słyszał, panie Filch – rzuciła sucho profesor McGonagall i nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do niego plecami, chcąc wrócić do przerwanej czynności, jaką było rozdzielanie zadań.
    - Po tylu latach ciężkiej pracy tak mnie traktują, moja kochana – poskarżył się głośno Filch, zwracając się, oczywiście, do swojej kotki. – Po tylu latach ciężkiej pracy zostałem zwolniony i nie mam nic do powiedzenia.
   - Niech pan nie wygaduje głupstw, panie Filch. – Kącik ust McGonagall drgnął ledwo zauważalnie, gdy spojrzała na woźnego. – Nikt pana nie zwalnia.
   - Tak?! – ryknął ponownie i gdyby nie Pani Norris, która plątała się mu między nogami, tupnąłby ze złością. – A ja widzę, że tu, za moimi plecami… pod moim nosem… spiskujecie! Spiskujecie, zapominając, że to ja powinienem kierować pracami porządkowymi!
   Uczniowie wymienili spojrzenia, nie bardzo wiedząc, co powinni sądzić o tym nagłym wybuchu gniewu. Jedna z dziewcząt potarła nerwowo powiekę. Filch miał nadzieję, że właśnie zagwarantowała sobie jęczmień na oku. Może to ją nauczy, by myć ręce.
   - Nikt nie… - zaczęła McGonagall, ale Filch nie zamierzał dać jej skończyć.
   - Żądam sprawiedliwości! To dzięki mnie ta szkoła nie utonęła w brudzie! Wy! – Wskazał palcem na uczniów, którzy mimowolnie się cofnęli. – Macie się mnie słuchać! Albo… albo…
   - Albo co? – spytała spokojnie dyrektorka.
   Filch poczerwieniał na twarzy i umilkł. Ta zboczona baba tylko czekała na to, by zagroził odejściem. O to jej chodziło. Był tego pewien. Chciała się go pozbyć.
   - Dobrze, już dobrze. – Wyraźnie rozbawiona McGonagall postanowiła się odezwać. Jak on jej nie cierpiał… - Prawdę powiedziawszy mam za dużo pracy, aby zajmować się jeszcze odbudową Hogwartu. Dlatego z przyjemnością przychylę się do pańskiej uprzejmej prośby. Od dziś to pan kieruje tymi pracami.
   - Ja? – spytał Filch z nieufnością, ignorując głośny sprzeciw uczniów.
   - Pan.
   - Tylko ja?
   - Tylko pan.
   - I tylko ode mnie zależy, jak będzie przebiegała praca?
   - Tylko od pana. Proszę jedynie, by szkoła była gotowa na pierwszego września.
    - Wiadomo, wiadomo. – Filch machnął obojętnie ręką. Ledwo słyszał to, co pani dyrektor miała do zakomunikowania. Poczuł się… wspaniale. Wreszcie mógł powiedzieć, że ma władzę.
   - Może pan już rozdzielić pracę uczniom chętnym do pomocy – dodała McGonagall, przenosząc wzrok na swoich studentów, którzy wyglądali tak, jakby właśnie dowiedzieli się, że Lord Voldemort jednak nie zginął, tylko udawał.
   - Nie tak szybko – odparł Filch i oblizał usta. – Nie będę brać byle kogo do tak poważnego zadania.
   - Poważnego zadania? – parsknął jeden z uczniów. – Chodzi o sprzątanie.
  - O tym właśnie mówię! – Palec Filcha ponownie wystrzelił, prawie uderzając tego darmozjada w twarz. – Brak dyscypliny! Brak odpowiedzialności! Bez rekrutacji i selekcji się nie obejdzie.
   I nie czekając na reakcję zgromadzonych na korytarzu ludzi, poczłapał w stronę swojego gabinetu. Miał do napisania ogłoszenie.