1.
Rzadko zastanawiano się, czy skoro Lord Voldemort
został pokonany, a blizna na czole Harry’ego Pottera miała już go więcej nie
zaboleć, to naprawdę wszystko było w porządku.
Cóż, nie było. Argus Filch przekonał
się o tym w dniu, kiedy postanowił wrócić do Hogwartu.
Był początek maja. Zapowiadało się
długie i gorące lato, o czym z pewnością świadczyły zarumienione policzki i pot
perlący się na czole Filcha.
- Przeklęte bachory – wymamrotał sam
do siebie, a potem splunął przez ramię, aby podkreślić swoje słowa.
Wiedział, że Szkoła Magii i
Czarodziejstwa była w opłakanym stanie, mówił mu o tym grubas Hagrid („ale,
cholibka, ważne, żeśmy wygrali, no nie?”). Nie spodziewał się jednak, że opłakany stan równa się ruinie.
- Hogwart w ruinie! – zawył ze złością.
Pani Norris, która nie odstępowała go ani na krok, otarła się o jego kostki i
wydała z siebie jęk niezadowolenia.
Filch momentalnie się uspokoił i
przeniósł na nią wzrok. Stękając, nachylił się i podrapał kotkę za uchem.
- Tyle sprzątania…
Prawdę powiedziawszy nie
interesowały go magiczne porachunki między Lordem Voldemortem a tym nieznośnym
gówniarzem, który nigdy nie szanował pracy Filcha, Potterem. Właściwie nawet
nie orientował się zbyt dobrze w tym wszystkim. Dlaczego dorosły facet chciał
zabić tego chłystka? W czym mu zawinił ten chłopiec? Filchowi obiło się o uszy,
że Voldemort próbował go zamordować już wcześniej, gdy Potter był jeszcze
dzieckiem, ale bękart przeżył. Jak to się stało? Filch nie wiedział. I nie
chciał wiedzieć. W każdym razie potem okazało się, że Potter jest jakby odporny
na mordercze zaklęcia rzucane przez Voldemorta, co jeszcze bardziej
rozwścieczyło tego drugiego i doprowadziło do bezsensownych walk na terenie
Hogwartu. Filch brał w tym czynny udział – wyprowadzał uczniów bezpiecznym
przejściem do Hogsmeade. Czy ktoś mu podziękował za to, że narażał swoje życie
i dbał o samopoczucie tych darmozjadów? Nie. Dlatego postanowił przeczekać
walki w Gospodzie pod Świńskim Łbem, gdzie mógł w spokoju nadrobić materiały Wmiguroku. Od pięciu lat wciąż
przerabiał kurs dla początkujących, ale tłumaczył to sobie natłokiem pracy, nie
zaś brakiem odpowiednich umiejętności.
- Dyrektor Snape nie pozwoliłby na
coś takiego, moja kochana – odezwał się znowu, spoglądając z góry na kotkę. –
Dyrektor Snape kazałby ich wszystkich zakuć w kajdany i zostawić na tydzień w
lochach.
Ostatni rok był najlepszym rokiem w
życiu Argusa Filcha. Brakowało mu Dumbledore’a, to prawda, ale dawny dyrektor
Hogwartu był… zbyt miękki. Uczniów należy trzymać krótko, o czym dobrze
wiedział Severus Snape.
Filch się rozmarzył… Ach, co to był
za człowiek! Co za geniusz! Sprowadzenie Alecto i Amycusa Carrowów było
cudownym posunięciem. Cudownym. Ci
czarodzieje wiedzieli, jak okropne potrafią być te nieletnie darmozjady.
Ale wszystko, co dobre, szybko się
kończy i znów do władzy dopchała się ta cała McGonagall, kobieta, którą Filch
gardził z całego serca. Pod maską surowej pani nauczycielki skrywała pewnie
zgniłą duszę i wybujałe fantazje erotyczne, o których bała się powiedzieć, ale
z pewnością nie śnić.
Filch wzdrygnął się na tę myśl i
zacmokał. Gdyby wiedział, że Lord Voldemort da się pokonać Harry’emu Potterowi,
w odpowiednim momencie znalazłby do niego drogę i wyjaśnił, w jaki sposób
Mugole wyrównują porachunki. Woźny wiedział, że czarodzieje są trochę…
zacofani, jeśli chodzi o pewne sprawy. Cholera, spędził wśród nich całe życie -
oni nie tylko byli zacofani, lecz po prostu głupi. Dlatego chętnie podszedłby
do tego lorda i powiedziałby mu wprost: „Weź pistolet i załatw to jak
mężczyzna”.
Tak, Filch był człowiekiem, który
nie bał się wyrażać własnego zdania. Filch był konkretny, odpowiedzialny i
porządny. Filch szedł przez życie bez strachu, nie brał jeńców.
Nie potrafił zrozumieć, dlaczego
większość ludzi po prostu go nie lubiła.
***
Hogwart powoli opustoszał.
Większość uczniów wróciła do domów,
gdzie, jak miał nadzieję Filch, rodzice złoili im skórę za branie udziału w
zupełnie niepotrzebnych walkach na terenie znanej i poważanej szkoły, jaką był
Hogwart.
Filch czasami zastanawiał się,
dlaczego tak wiele osób chciało posyłać tutaj swoje dzieci. Woźny lubił swoją
pracę, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że w Hogwarcie praktycznie
co roku dzieją się dziwne rzeczy. Trolle, bazyliszki, morderstwa na turniejach,
a nawet regularne bitwy… Czy to był jakiś chytry sposób na pozbycie się
niechcianego potomstwa? Filch mógł w to uwierzyć.
Niestety nie wszyscy postanowili
opuścić chłodne mury zamku. Krzywiąc się nieznośnie i złorzecząc na swój
reumatyzm, woźny Hogwartu ruszył w stronę swojej komórki, w której trzymał
miotły, szufelki i wszystkie inne niemagiczne przedmioty, które przez tyle lat
pozwalały mu utrzymać porządek w szkole. Po drodze natknął się na grupkę
uczniów, którzy w brudnych, zakurzonych ubraniach rozmawiali o czymś z… tak, z
tą zboczoną McGonagall.
Filch zamierzał przejść koło nich z
wysoko zadartym nosem – wciąż pamiętał, jak wielka pani profesor, która teraz
śmiała się nazywać dyrektorką, nazwała go kretynem. Ale dotarły do niego
strzępki rozmów:
- …zaczniemy od wież…
- …parter zostawimy na sam koniec,
pani dyrektor…
- …jak brzmiało to zaklęcia
naprawiające?
- Reparo, idioto.
McGonagall już otwierała usta, by
zwrócić uwagę swoim uczniom, ale Filch był szybszy. To zadziwiające, jak
mężczyzna, który ma problem z poruszaniem się z powodu dokuczających chorób, w
jednej chwili może znaleźć w sobie siłę, by o tym zapomnieć i wyrwać się do
przodu jak dwudziestolatek.
- Czy ja dobrze słyszę?! – ryknął,
nie bawiąc się w ceregiele. Gdyby nie był tak wściekły, pewnie ucieszyłby się,
widząc, że McGonagall i jej darmozjady skoczyli do góry.
- Zależy, co pan słyszał, panie
Filch – rzuciła sucho profesor McGonagall i nie czekając na odpowiedź,
odwróciła się do niego plecami, chcąc wrócić do przerwanej czynności, jaką było
rozdzielanie zadań.
- Po tylu latach ciężkiej pracy tak
mnie traktują, moja kochana – poskarżył się głośno Filch, zwracając się,
oczywiście, do swojej kotki. – Po tylu latach ciężkiej pracy zostałem zwolniony
i nie mam nic do powiedzenia.
- Niech pan nie wygaduje głupstw,
panie Filch. – Kącik ust McGonagall drgnął ledwo zauważalnie, gdy spojrzała na
woźnego. – Nikt pana nie zwalnia.
- Tak?! – ryknął ponownie i gdyby
nie Pani Norris, która plątała się mu między nogami, tupnąłby ze złością. – A ja
widzę, że tu, za moimi plecami… pod moim nosem… spiskujecie! Spiskujecie,
zapominając, że to ja powinienem kierować pracami porządkowymi!
Uczniowie wymienili spojrzenia, nie
bardzo wiedząc, co powinni sądzić o tym nagłym wybuchu gniewu. Jedna z dziewcząt
potarła nerwowo powiekę. Filch miał nadzieję, że właśnie zagwarantowała sobie
jęczmień na oku. Może to ją nauczy, by myć ręce.
- Nikt nie… - zaczęła McGonagall,
ale Filch nie zamierzał dać jej skończyć.
- Żądam sprawiedliwości! To dzięki
mnie ta szkoła nie utonęła w brudzie! Wy! – Wskazał palcem na uczniów, którzy
mimowolnie się cofnęli. – Macie się mnie słuchać! Albo… albo…
- Albo co? – spytała spokojnie
dyrektorka.
Filch poczerwieniał na twarzy i
umilkł. Ta zboczona baba tylko czekała na to, by zagroził odejściem. O to jej
chodziło. Był tego pewien. Chciała się go pozbyć.
- Dobrze, już dobrze. – Wyraźnie
rozbawiona McGonagall postanowiła się odezwać. Jak on jej nie cierpiał… -
Prawdę powiedziawszy mam za dużo pracy, aby zajmować się jeszcze odbudową
Hogwartu. Dlatego z przyjemnością przychylę się do pańskiej uprzejmej prośby.
Od dziś to pan kieruje tymi pracami.
- Ja? – spytał Filch z nieufnością,
ignorując głośny sprzeciw uczniów.
- Pan.
- Tylko ja?
- Tylko pan.
- I tylko ode mnie zależy, jak
będzie przebiegała praca?
- Tylko od pana. Proszę jedynie, by
szkoła była gotowa na pierwszego września.
- Wiadomo, wiadomo. – Filch machnął
obojętnie ręką. Ledwo słyszał to, co pani dyrektor miała do zakomunikowania.
Poczuł się… wspaniale. Wreszcie mógł powiedzieć, że ma władzę.
- Może pan już rozdzielić pracę
uczniom chętnym do pomocy – dodała McGonagall, przenosząc wzrok na swoich
studentów, którzy wyglądali tak, jakby właśnie dowiedzieli się, że Lord
Voldemort jednak nie zginął, tylko udawał.
- Nie tak szybko – odparł Filch i
oblizał usta. – Nie będę brać byle kogo do tak poważnego zadania.
- Poważnego zadania? – parsknął
jeden z uczniów. – Chodzi o sprzątanie.
- O tym właśnie mówię! – Palec
Filcha ponownie wystrzelił, prawie uderzając tego darmozjada w twarz. – Brak
dyscypliny! Brak odpowiedzialności! Bez rekrutacji i selekcji się nie obejdzie.
I nie czekając na reakcję
zgromadzonych na korytarzu ludzi, poczłapał w stronę swojego gabinetu. Miał do
napisania ogłoszenie.
No nareszcie! W końcu ktoś się zajmie tymi łażącymi gówniakami, które tylko machają różdżkami jak jakieś bezmózgi! Trzymaj ich krótko, Filch!
OdpowiedzUsuńPs. Zakochałam się ❤❤❤
Kocham! k o c h a m!
OdpowiedzUsuńK
O
C
H
A
M!
♥