11.02.2017

Rozdział 1: Stała czujność Filcha

1.

   Rzadko zastanawiano się, czy skoro Lord Voldemort został pokonany, a blizna na czole Harry’ego Pottera miała już go więcej nie zaboleć, to naprawdę wszystko było w porządku.
   Cóż, nie było. Argus Filch przekonał się o tym w dniu, kiedy postanowił wrócić do Hogwartu.
   Był początek maja. Zapowiadało się długie i gorące lato, o czym z pewnością świadczyły zarumienione policzki i pot perlący się na czole Filcha.
   - Przeklęte bachory – wymamrotał sam do siebie, a potem splunął przez ramię, aby podkreślić swoje słowa.
   Wiedział, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa była w opłakanym stanie, mówił mu o tym grubas Hagrid („ale, cholibka, ważne, żeśmy wygrali, no nie?”). Nie spodziewał się jednak, że opłakany stan równa się ruinie.
   - Hogwart w ruinie! – zawył ze złością. Pani Norris, która nie odstępowała go ani na krok, otarła się o jego kostki i wydała z siebie jęk niezadowolenia.
   Filch momentalnie się uspokoił i przeniósł na nią wzrok. Stękając, nachylił się i podrapał kotkę za uchem.
   - Tyle sprzątania…
  Prawdę powiedziawszy nie interesowały go magiczne porachunki między Lordem Voldemortem a tym nieznośnym gówniarzem, który nigdy nie szanował pracy Filcha, Potterem. Właściwie nawet nie orientował się zbyt dobrze w tym wszystkim. Dlaczego dorosły facet chciał zabić tego chłystka? W czym mu zawinił ten chłopiec? Filchowi obiło się o uszy, że Voldemort próbował go zamordować już wcześniej, gdy Potter był jeszcze dzieckiem, ale bękart przeżył. Jak to się stało? Filch nie wiedział. I nie chciał wiedzieć. W każdym razie potem okazało się, że Potter jest jakby odporny na mordercze zaklęcia rzucane przez Voldemorta, co jeszcze bardziej rozwścieczyło tego drugiego i doprowadziło do bezsensownych walk na terenie Hogwartu. Filch brał w tym czynny udział – wyprowadzał uczniów bezpiecznym przejściem do Hogsmeade. Czy ktoś mu podziękował za to, że narażał swoje życie i dbał o samopoczucie tych darmozjadów? Nie. Dlatego postanowił przeczekać walki w Gospodzie pod Świńskim Łbem, gdzie mógł w spokoju nadrobić materiały Wmiguroku. Od pięciu lat wciąż przerabiał kurs dla początkujących, ale tłumaczył to sobie natłokiem pracy, nie zaś brakiem odpowiednich umiejętności.
   - Dyrektor Snape nie pozwoliłby na coś takiego, moja kochana – odezwał się znowu, spoglądając z góry na kotkę. – Dyrektor Snape kazałby ich wszystkich zakuć w kajdany i zostawić na tydzień w lochach.
   Ostatni rok był najlepszym rokiem w życiu Argusa Filcha. Brakowało mu Dumbledore’a, to prawda, ale dawny dyrektor Hogwartu był… zbyt miękki. Uczniów należy trzymać krótko, o czym dobrze wiedział Severus Snape.
   Filch się rozmarzył… Ach, co to był za człowiek! Co za geniusz! Sprowadzenie Alecto i Amycusa Carrowów było cudownym posunięciem. Cudownym. Ci czarodzieje wiedzieli, jak okropne potrafią być te nieletnie darmozjady.
   Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy i znów do władzy dopchała się ta cała McGonagall, kobieta, którą Filch gardził z całego serca. Pod maską surowej pani nauczycielki skrywała pewnie zgniłą duszę i wybujałe fantazje erotyczne, o których bała się powiedzieć, ale z pewnością nie śnić.
   Filch wzdrygnął się na tę myśl i zacmokał. Gdyby wiedział, że Lord Voldemort da się pokonać Harry’emu Potterowi, w odpowiednim momencie znalazłby do niego drogę i wyjaśnił, w jaki sposób Mugole wyrównują porachunki. Woźny wiedział, że czarodzieje są trochę… zacofani, jeśli chodzi o pewne sprawy. Cholera, spędził wśród nich całe życie - oni nie tylko byli zacofani, lecz po prostu głupi. Dlatego chętnie podszedłby do tego lorda i powiedziałby mu wprost: „Weź pistolet i załatw to jak mężczyzna”.
   Tak, Filch był człowiekiem, który nie bał się wyrażać własnego zdania. Filch był konkretny, odpowiedzialny i porządny. Filch szedł przez życie bez strachu, nie brał jeńców.
   Nie potrafił zrozumieć, dlaczego większość ludzi po prostu go nie lubiła.

***

    Hogwart powoli opustoszał.
   Większość uczniów wróciła do domów, gdzie, jak miał nadzieję Filch, rodzice złoili im skórę za branie udziału w zupełnie niepotrzebnych walkach na terenie znanej i poważanej szkoły, jaką był Hogwart.
   Filch czasami zastanawiał się, dlaczego tak wiele osób chciało posyłać tutaj swoje dzieci. Woźny lubił swoją pracę, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że w Hogwarcie praktycznie co roku dzieją się dziwne rzeczy. Trolle, bazyliszki, morderstwa na turniejach, a nawet regularne bitwy… Czy to był jakiś chytry sposób na pozbycie się niechcianego potomstwa? Filch mógł w to uwierzyć.
   Niestety nie wszyscy postanowili opuścić chłodne mury zamku. Krzywiąc się nieznośnie i złorzecząc na swój reumatyzm, woźny Hogwartu ruszył w stronę swojej komórki, w której trzymał miotły, szufelki i wszystkie inne niemagiczne przedmioty, które przez tyle lat pozwalały mu utrzymać porządek w szkole. Po drodze natknął się na grupkę uczniów, którzy w brudnych, zakurzonych ubraniach rozmawiali o czymś z… tak, z tą zboczoną McGonagall.
   Filch zamierzał przejść koło nich z wysoko zadartym nosem – wciąż pamiętał, jak wielka pani profesor, która teraz śmiała się nazywać dyrektorką, nazwała go kretynem. Ale dotarły do niego strzępki rozmów:
   - …zaczniemy od wież…
   - …parter zostawimy na sam koniec, pani dyrektor…
   - …jak brzmiało to zaklęcia naprawiające?
   - Reparo, idioto.
   McGonagall już otwierała usta, by zwrócić uwagę swoim uczniom, ale Filch był szybszy. To zadziwiające, jak mężczyzna, który ma problem z poruszaniem się z powodu dokuczających chorób, w jednej chwili może znaleźć w sobie siłę, by o tym zapomnieć i wyrwać się do przodu jak dwudziestolatek.
   - Czy ja dobrze słyszę?! – ryknął, nie bawiąc się w ceregiele. Gdyby nie był tak wściekły, pewnie ucieszyłby się, widząc, że McGonagall i jej darmozjady skoczyli do góry.
   - Zależy, co pan słyszał, panie Filch – rzuciła sucho profesor McGonagall i nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do niego plecami, chcąc wrócić do przerwanej czynności, jaką było rozdzielanie zadań.
    - Po tylu latach ciężkiej pracy tak mnie traktują, moja kochana – poskarżył się głośno Filch, zwracając się, oczywiście, do swojej kotki. – Po tylu latach ciężkiej pracy zostałem zwolniony i nie mam nic do powiedzenia.
   - Niech pan nie wygaduje głupstw, panie Filch. – Kącik ust McGonagall drgnął ledwo zauważalnie, gdy spojrzała na woźnego. – Nikt pana nie zwalnia.
   - Tak?! – ryknął ponownie i gdyby nie Pani Norris, która plątała się mu między nogami, tupnąłby ze złością. – A ja widzę, że tu, za moimi plecami… pod moim nosem… spiskujecie! Spiskujecie, zapominając, że to ja powinienem kierować pracami porządkowymi!
   Uczniowie wymienili spojrzenia, nie bardzo wiedząc, co powinni sądzić o tym nagłym wybuchu gniewu. Jedna z dziewcząt potarła nerwowo powiekę. Filch miał nadzieję, że właśnie zagwarantowała sobie jęczmień na oku. Może to ją nauczy, by myć ręce.
   - Nikt nie… - zaczęła McGonagall, ale Filch nie zamierzał dać jej skończyć.
   - Żądam sprawiedliwości! To dzięki mnie ta szkoła nie utonęła w brudzie! Wy! – Wskazał palcem na uczniów, którzy mimowolnie się cofnęli. – Macie się mnie słuchać! Albo… albo…
   - Albo co? – spytała spokojnie dyrektorka.
   Filch poczerwieniał na twarzy i umilkł. Ta zboczona baba tylko czekała na to, by zagroził odejściem. O to jej chodziło. Był tego pewien. Chciała się go pozbyć.
   - Dobrze, już dobrze. – Wyraźnie rozbawiona McGonagall postanowiła się odezwać. Jak on jej nie cierpiał… - Prawdę powiedziawszy mam za dużo pracy, aby zajmować się jeszcze odbudową Hogwartu. Dlatego z przyjemnością przychylę się do pańskiej uprzejmej prośby. Od dziś to pan kieruje tymi pracami.
   - Ja? – spytał Filch z nieufnością, ignorując głośny sprzeciw uczniów.
   - Pan.
   - Tylko ja?
   - Tylko pan.
   - I tylko ode mnie zależy, jak będzie przebiegała praca?
   - Tylko od pana. Proszę jedynie, by szkoła była gotowa na pierwszego września.
    - Wiadomo, wiadomo. – Filch machnął obojętnie ręką. Ledwo słyszał to, co pani dyrektor miała do zakomunikowania. Poczuł się… wspaniale. Wreszcie mógł powiedzieć, że ma władzę.
   - Może pan już rozdzielić pracę uczniom chętnym do pomocy – dodała McGonagall, przenosząc wzrok na swoich studentów, którzy wyglądali tak, jakby właśnie dowiedzieli się, że Lord Voldemort jednak nie zginął, tylko udawał.
   - Nie tak szybko – odparł Filch i oblizał usta. – Nie będę brać byle kogo do tak poważnego zadania.
   - Poważnego zadania? – parsknął jeden z uczniów. – Chodzi o sprzątanie.
  - O tym właśnie mówię! – Palec Filcha ponownie wystrzelił, prawie uderzając tego darmozjada w twarz. – Brak dyscypliny! Brak odpowiedzialności! Bez rekrutacji i selekcji się nie obejdzie.
   I nie czekając na reakcję zgromadzonych na korytarzu ludzi, poczłapał w stronę swojego gabinetu. Miał do napisania ogłoszenie.

2 komentarze:

  1. No nareszcie! W końcu ktoś się zajmie tymi łażącymi gówniakami, które tylko machają różdżkami jak jakieś bezmózgi! Trzymaj ich krótko, Filch!

    Ps. Zakochałam się ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham! k o c h a m!

    K
    O
    C
    H
    A
    M!

    OdpowiedzUsuń