3.
Wszyscy uczniowie, którzy przedłużyli na kolejne tygodnie swój pobyt w
Hogwarcie, zgodnie uznali, że Filch nie żartuje i należy przygotować się do
rozmowy kwalifikacyjnej. Wszyscy, z wyjątkiem Scotta Suttona.
Piętnastoletni Gryfon lubił nazywać się Chłopcem,
Który Ma Szczęście. Dlatego był pewien, że da sobie radę nawet w przypadku
niezapowiedzianego testu.
Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej
utwierdzał się w przekonaniu, że był wyjątkowy. Podobnie jak Harry Potter
wychowywał się wśród Mugoli, którzy go nie rozumieli. Różnica polegała na tym,
że rodzice Scotta (nazywał ich swoimi
Mugolami) tak naprawdę byli czarodziejami i nie trzymali go w komórce pod
schodami. Nie pozwalali mu jednak nocować w zimie pod namiotem. Zdaniem Gryfona
było to równie krzywdzące, co trzymanie małego chłopca w klitce pełnej pająków.
Kiedy został przyjęty do Hogwartu, podejrzewał,
że nie jest zwykłym chłopcem, tylko wyjątkowym szczęściarzem. Był już tego
pewien, gdy Tiara Przydziału wypowiedziała słowa, na które czekał z taką
niecierpliwością („Gryffindor!”). Szczęście nigdy go nie opuszczało.
Tylko czasem bywało jakby uśpione. Przez
pięć długich lat Scottowi nie udało się wyjść z cienia i dokonać czegoś
wielkiego, czegoś na miarę samego Harry’ego Pottera. Kilka razy próbował
zaczepić starszego kolegę, chcąc się z nim zaprzyjaźnić, ale Sławny Chłopiec
zawsze gdzieś się spieszył i nigdy go nie zauważał.
Każda próba zwrócenia na siebie uwagi
kończyła się niepowodzeniem. Początkowo na Suttonie nie robiło to wrażenia, ale
któregoś dnia czara goryczy się przelała.
Harry Potter miał wtedy czternaście lat i
został najmłodszym w dziejach historii uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego.
Scott był tak przejęty, że przez tydzień poprzedzający pierwsze zadanie nie
mógł zmrużyć oka nawet na chwilę. W końcu trafił do skrzydła szpitalnego, gdzie
pani Pomfrey, szkolna pielęgniarka, poiła go eliksirami nasennymi. Po długich
namowach i gorących prośbach zgodziła się, aby Gryfon obejrzał walkę Harry’ego
ze smokiem.
Scott niewiele z tego pamiętał. Tylko bolące
kciuki przypominały mu, jak bardzo martwił się wtedy o swojego idola.
Później… później chciałby wymazać ten dzień
z pamięci, ponieważ kiedy wreszcie zebrał się na odwagę i podszedł do
Harry’ego, aby pogratulować mu tego niebywałego zwycięstwa, został
najzwyczajniej w świecie zignorowany. Zignorowany i popchnięty na ścianę przez
Rona Weasleya. Rudzielec nie zrobił tego specjalnie, po prostu nie zauważył
młodszego kolegi, ale Scott i tak poczuł się dotknięty. Dosłownie i w przenośni.
Przez kolejne lata nawet nie próbował
zbliżyć się do Wybrańca, bojąc się kolejnego rozczarowania. Wiedział jedno –
dopiero po dokonaniu czegoś naprawdę wielkiego będzie mógł zaprzyjaźnić się z
Harrym. A do tego potrzebował powrotu jego trzeciego oka – wyjątkowego
szczęścia.
Czekał na nie długo, ale wreszcie pojawiło
się z powrotem. Scott miał wtedy piętnaście lat. Wszystko zaczęło się dość
niewinnie – od informacji, że profesor Snape został nowym dyrektorem Hogwartu i
zamierza sprowadzić do zamku swoich przyjaciół, śmierciożerców. Sutton był
podekscytowany. Wypatrywał w tym wielkiej szansy na zdobycie odrobiny sławy.
Ponieważ nigdy nie przepadał za słynącym z nieskrywanej nienawiści do Harry’ego
i Gryffindoru Severusem Snapem, postanowił, że musi zrobić wszystko, żeby był to najgorszy rok w życiu Mistrza Eliksirów.
I robił, tyle że… jakoś bez powodzenia.
Nowy dyrektor Hogwartu nie przejmował się
ani złośliwymi napisami na ścianach, ani tym bardziej obrzydliwymi plotkami na
temat jego prywatnego życia.
Gryfon nie zamierzał się poddać, ale powoli
kończyły mu się pomysły. I wtedy szczęśliwie
wrócił… Harry Potter! Nie tylko pomógł pozbyć się Snape’a z Hogwartu, lecz
również przyczynił się do tego, że odwołano SUM-y, do których Scott zapomniał
się przygotować. Co prawda w zamian u bram Hogwartu mieli Tego, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać i bandę śmierciożerców, no ale… lepsze to niż egzaminy.
Mając tyle dowodów na bycie dzieckiem
szczęścia, Scott nie musiał bać się konfrontacji z Filchem. Ufał swoim
nadludzkim zdolnościom, dlatego resztę wieczoru poświęcił na czytanie Quidditcha przez wieki i zastanawianie
się, czy w nowym roku szkolnym przyjmą go wreszcie do domowej drużyny.
***
Następnego dnia, po niezbyt sycącym
śniadaniu, Scott udał się na miejsce zbiórki.
- Uch, ile osób – mruknął sam do siebie na
widok sporej grupy zestresowanych uczniów. Jeśli wzrok go nie mylił… a mógł
mylić, bo Scott od dwóch lat upierał się, że nie widzi wyraźnie i potrzebuje
okularów (rodzice nie chcieli go słuchać, twierdząc, że to głupia zachcianka,
której nie potrafią zrozumieć – jak zwykle zresztą, nigdy go nie rozumieli)…
jeśli go wzrok nie mylił, to wśród czekających najbliżej drzwi dostrzegł Ashley
w towarzystwie Rufusa Wrighta, szesnastolatka z Hufflepuffu, którym Scott z
całej duszy gardził.
Gryfon włożył niedojedzoną grzankę między
zęby i przepchał się w stronę znajomej. Jego kolejna niezwykła zdolność
związana z byciem niezauważonym przez nikogo pozwoliła mu na przedostanie się
na początek kolejki właściwie bez najmniejszych problemów.
- Cześć – przywitał się, gdy udało się mu
połknąć kawałek chleba. – Co tam?
- Cześć… - Rufus zawahał się na chwilę, po
czym zerknął pytająco na Ashley. – Stevie?
- Scott. – Sutton uśmiechnął się sztucznie i
przełożył grzankę z jednej ręki do drugiej.
- Och, no tak – zgodził się Rufus z niezbyt
mądrą miną.
- Tak się boję – wyznała Ashley i zaczęła
nerwowo obgryzać paznokcie. Scott dostrzegł, że Puchonka ma brzydkie dłonie.
Ciekawe, czy dziewczyna Harry’ego Pottera też miała podobny problem? – Nie mogę
zapamiętać, w jaki sposób otrzymuje się mydło.
- To łatwe! - ucieszył się Rufus. Scott nie
wiedział, czy chłopaka ucieszyła nagła zmiana tematu, czy sam fakt, że zna
odpowiedź na jakieś pytanie. – Zaklęciem!
- Nieee – odparła niepewnie Ashley. – Wydaje
mi się, że tu chodziło o coś innego… chyba o jakąś reakcję…
Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, jak
brzmiała prawidłowa odpowiedź na to pytanie, ponieważ w tym samym czasie drzwi
do gabinetu Filcha otworzyły się szeroko i z czeluści pomieszczenia wyłoniła
się Pani Norris.
Zadarty wysoko ogon kotki zadrżał raz i
drugi, a potem z jej gardła wydobył się pełen skargi pomruk, któremu prędko
odpowiedziało sapnięcie. Filch wyjrzał zza drzwi i wykrzywił usta.
- No, chociaż wiecie, czym jest punktualność
– powiedział cierpko zamiast powitania i oblizał nerwowo usta. – Będę prosił
was do siebie pojedynczo. Pozostali mają w tym czasie czekać i nie hałasować.
Ty… - wskazał palcem na jakiegoś Krukona - …idziesz pierwszy.
Chłopak wyglądał tak, jakby właśnie
dowiedział się, że najbliższe cztery miesiące musi spędzić w celi z nieżyjącą
już Bellatriks Lestrange. Wziął jednak głęboki oddech i z całą odwagą, na jaką
było go stać, wkroczył do śmierdzącego smażoną rybą gabinetu Filcha.
Woźny spojrzał groźnie przez ramię i wszedł
do środka. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a młodzi czarodzieje wreszcie mogli
wypuścić długo wstrzymywany oddech.
- No i po co kazał nam przyjść tak wcześnie
rano, skoro będzie odpytywał każdego z osobna? – poskarżył się Rufus. – A temu
co? – dodał zaraz, wskazując brodą na Scotta.
Gryfon wpatrywał się w zamknięte drzwi.
Milczał. Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory, a nogi zaczęły dziki taniec,
nad którym nie mógł zapanować. Drżał jak galareta i to ze strachu. Ze strachu! On, nieustraszony Gryfon,
Chłopiec, Który Miał Szczęście! Właśnie dotarło do niego, że jest jedyną osobą
w tym towarzystwie, która nie wie, w jaki sposób używa się mopa. Filch z
pewnością go obleje i wtedy Scott stanie się pośmiewiskiem. Pragnął sławy, ale
nie takiej.
Uspokój
się, polecił sobie w myślach. Jesteś
wyjątkowym szczęściarzem. Musi ci się udać.
***
Argus Filch był rozczarowany.
Pierwszy z uczniów, którego egzaminował,
wypadł śpiewająco. Znał odpowiedź na każde pytanie, nawet najbardziej
podchwytliwe. Filch nie mógł go obrazić i wywalić z gabinetu, bo nie miał ku
temu powodów.
Twarde prawo, ale prawo. A Filch
przestrzegał swoich zasad.
Z pełnym niezadowolenia westchnieniem
obwieścił darmozjadowi, że dostał się do Grupy Sprzątaczy Hogwartu (woźny po
raz kolejny pochwalił się w myślach za kreatywność; cóż za przenikliwy umysł,
cóż za piękna nazwa!). Udał, że nie widzi tego szerokiego uśmiechu, który wykwitł
nagle na twarzy chłopaka. Zapisał jego nazwisko. I tak sprawdzę, czy nie byłeś notowany, pomyślał, obserwując
wychodzącego Cordovę.
Cordova. Co to za nazwisko? Na pewno nie
angielskie. Filch nienawidził tych plugawych obcokrajowców. Przyjeżdżali ze
swoją własną kulturą i niepotrzebnymi nawykami, którymi psuli tutejsze narodowe
dziedzictwo. Czuli się jak u siebie. Rządzili się, rozpychali łokciami, a potem
narzekali, że są gorzej traktowani…
Rozmyślania Filcha przerwało nagłe
wtargnięcie do gabinetu. Uczeń, który pozwolił sobie na taką zuchwałość,
spoglądał na woźnego z dość niepewną miną.
- Można? – spytał potulnie ten winowajca.
- A czy wołałem?! – zaskrzeczał Filch i
odsunął pergamin, by przypadkiem nie ochlapać go atramentem. Odłożył pióro i
spojrzał na szatę ucznia. – Nazwisko?
- Robert Morley, ja…
- Cisza!
Rudowłosy chłopak się skulił, a Filch
mlasnął, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Bolące stawy
rwały go mniej niż jeszcze przed chwilą. Wreszcie uczniowie musieli liczyć się
z jego zdaniem. Bali się go. Szanowali. Tego zawsze pragnął. Odrobina władzy
nie tylko dała mu poczucie wyższości, ale również poprawiła samopoczucie i
zdrowie.
- Nie przerywaj mi – wycedził. – Jesteś
bezczelny. Ogłaszam, że nie zostałeś przyjęty do Grupy Sprzątaczy Hogwartu.
- Ale… pan nawet mnie nie przepytał…
- I nie muszę. Co mówił punkt piąty
ogłoszenia?
- Punkt piąty? – spytał Morley z
przestraszoną miną. – Ja… nie wiedziałem, że mamy się nauczyć treści
ogłoszenia!
- Punkt piąty – zaczął Filch, nie zważając
na protesty – mówił, że macie wypełniać każde polecenie, jednocześnie nie
podważając mojego autorytetu. A ty wszedłeś do mojego gabinetu. Bez pukania! Co
o tym pomyślą inni? Że można mnie nie szanować.
- Ale… nie wiedziałem, że…
- Trzeba myśleć! – przerwał mu Filch. – Ile
razy słyszałem podobne tłumaczenia? „Panie Filch, nie wiedziałam, że dopiero
umył pan podłogę!” – zaskrzeczał piskliwym głosikiem i aż poczerwieniał na
twarzy na samo wspomnienie. – „Panie Filch, nie wiedziałem, że mam brudne
buty!”. Myślicie, że jestem głupi? Już ja was znam…
Chłopiec skulił się jeszcze bardziej. Filch
uśmiechnął się z triumfem i wskazał mu palcem drzwi.
- Poza tym masz ubrudzoną szatę. Jak ktoś,
kto nie umie zadbać o własny strój, może należeć do Grupy Sprzątaczy Hogwartu?
WYNOCHA!
***
W czasie, gdy Robert Morley postanowił wejść
do gabinetu Filcha, a woźny szykował się już do wygłoszenia kazania, Scott
nerwowo przestępował z nogi na nogę. Przy drzwiach zostało już niewielu
chętnych do pójścia na pierwszy ogień. Jednak ani Ashley, ani Rufus nie
uciekli. Doszli do wniosku, że nie ma sensu przedłużać tej męki i że lepiej
mieć to z głowy.
Do tej pory Scott uważał Puchonów za
tchórzliwych. Teraz miał ich za samobójców. Dlatego skłamał, że zapomniał umyć
zęby (rzeczywiście ich nie umył, ale powodem było lenistwo, a nie
zapominalstwo) i koniecznie musi to zrobić w tym momencie. Uciekł na koniec
kolejki z nadzieją, że uda mu się podsłuchać, jak brzmią prawidłowe odpowiedzi
na pytania Filcha.
Pech chciał, że stojące przed nim dziewczyny
okazały się Ślizgonkami niechętnymi do powtarzania wiadomości. Całą energię
kierowały na obgadywanie jakiejś Claire, której widocznie straszliwie nie
lubiły.
- Mówiłam jej tyle razy, żeby tego nie
robiła, ale nie chciała mnie słuchać.
- Cała Claire.
Scott westchnął i przeżuł ostatni kęs
grzanki. Doszedł do wniosku, że najwyższa pora, aby przerwać tę fascynującą
rozmowę i wypytać o prawidłowe odpowiedzi. Chociaż Filch wyraźnie nie spieszył
się z przepytywaniem uczniów, kolejka robiła się coraz krótsza, a więc i czasu
było coraz mniej.
- Claire nikogo nie chce słuchać –
powiedział głośno, wycierając dłonie o szatę. – Widziałem, jak wczoraj
obmacywała się z jakimś Krukonem. Bezwstydnica.
Uśmiechnął się kpiąco i wzruszył ramionami,
oczekując, że Ślizgonki postąpią podobnie. Wbrew temu, co wszyscy powtarzają,
kobiety nie są skomplikowane. Wystarczy wiedzieć, w którą strunę uderzyć. Na
pewno będą zazdrosne, że Claire znalazła sobie chłopaka. Nieważne, że jej
wymyślony wybranek był Krukonem. Samotne Ślizgonki pokroiłyby się nawet za
nudnego Puchona, byle tylko móc pochwalić się przed koleżankami.
To dziwne, ale dziewczyny nie zobaczyły w
Suttonie sprzymierzeńca. Jedna z nich zmarszczyła brwi, natomiast druga
skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na niego jakby znalazła czyjąś
śmierdzącą skarpetkę na swoim łóżku i nie wie, co z nią zrobić.
- Idioto. Claire zginęła w bitwie o Hogwart
– wyjaśniła w końcu cierpko.
- Och… - Co
za niefart. – A wiecie może, czym jest ten nieszczęsny mop?
- Zjeżdżaj!
Przyjaciółki odwróciły się, nie zaszczycając
go nawet ostatnim niechętnym spojrzeniem, a Scott zaklął w myślach i rozejrzał
się za kimś bardziej skorym do rozmowy.
Nagle usłyszał czyjś głos za swoimi plecami:
- Cholibka, zdążyłem? Jeszcze się nie
zaczęło?
Scott zerknął przez ramię i jego oczom ukazał
się profesor Hagrid. Zziajany wielkolud otarł spocone czoło i stanął za
Gryfonem.
- Pan Filch wzywa do środka pojedynczo –
odparł lekko Scott, nie mogąc powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. Jestem szczęściarzem. Kto jak kto, ale
Hagrid na pewno wie, do czego służy mop! – Pan profesor też chce pomagać
przy odbudowie?
- Jasne, że tak, niech skonam… Tak se
pomyślałem, że moja pomoc wam się przyda, no nie?
- Ma pan rację, panie profesorze. – Scott
wciąż się uśmiechał. Nigdy nie przepadał za Hagridem i nie mógł zrozumieć,
dlaczego Harry Potter wybrał go na swojego przyjaciela. W tej chwili nie miało
to jednak znaczenia. Scott zrobiłby wszystko,
byle tylko dobrze wypaść u Filcha, więc jeśli musi zrobić maślane oczka i
udawać, że uwielbia tego olbrzyma, niech tak będzie. – Pan z pewnością o
sprzątaniu wie więcej od samego Filcha, panie profesorze.
Hagrid popatrzył dziwnie na Scotta i
podrapał się po brodzie.
- Noo, coś tam wiem. Ale czy więcej?
- Założę się, że pan profesor nawet nie
musiał szukać odpowiedzi na pytania, które były podane w ogłoszeniu…
***
- ...i nie myśl, że zapomniałem, co zrobiłaś
dwa lata temu. Możesz płakać, ale płacz nic nie da. Wynoś się.
Filch skrzywił się, gdy ciemnowłosa
dziewczyna pociągnęła nosem. Od kilku chwil próbowała ukryć łzy napływające jej
do oczu, ale po jego ostatnich słowach rozpłakała się na całego. Woźny miał
nadzieję, że pójdzie sobie, nim zasmarka mu biurko.
- Dwa razy nie będę powtarzał!
Leniwe dziewczę wreszcie wstało i opuściło
gabinet. Filch chrząknął i popatrzył na Panią Norris.
- Czas coś zjeść, moja kochana?
Zaczynał odczuwać zmęczenie. Rozmowa
kwalifikacyjna trwała już od kilku godzin. O dziwo, spora część uczniów
przygotowała się do tego sprawdzianu. Filch miał nieszczęśliwą minę, gdy
zauważył, jak długa stała się lista przyjętych. Chyba powinien zacząć zadawać
trudniejsze pytania… Ale wpierw – obiad!
Filch zawołał do siebie Panią Norris i wraz
z nią opuścił swój gabinet. Mlasnął na widok paru niedobitków, którzy wciąż
czekali na wezwanie do środka.
- Przerwa – obwieścił woźny. – Muszę coś
zjeść. Proszę przyjść za godzinę.
Rudowłosa dziewczyna jęknęła, a Filch
obrzucił ją uważnym spojrzeniem, chcąc dobrze zapamiętać jej wygląd. Przyjdę za półtorej godziny, zaproszę cię do
środka i wyrzucę za drzwi. Na to zasłużyłaś, ta myśl poprawiła mu humor.
Kiedy mijał ostatnich kandydatów na
sprzątaczy, dostrzegł wreszcie Hagrida. Filch zdziwił się, że nie zauważył go
wcześniej. Czyżby był taki zmęczony odpytywaniem tych darmozjadów? Czy powinien
zrobić dłuższą przerwę i przeprowadzić następne rozmowy kwalifikacyjne dopiero
nazajutrz? Początkowo uznał to za dobry pomysł, ale po chwili dotarło do niego,
że nie powinien zwlekać. Było w końcu przed nim i jego pomocnikami tyle pracy…
- Dzień dobry – zaskrzeczał i uśmiechnął się
przymilnie do Hagrida. – Pan profesor też chce pomóc?
Olbrzym szybko pokiwał głową i zaczął prędko
tłumaczyć, dlaczego podjął taką decyzję, ale Filch już go nie słuchał.
Skrzyżował ręce za plecami, stanął w miejscu i zaczął przyglądać się twarzy
Hagrida z umiarkowanym zainteresowaniem.
Filch nigdy za nim nie przepadał, chociaż
wolał tego publicznie nie okazywać. Wiedział, że powinien skrywać swoje emocje.
Zbytnio się bał, że straci pracę i nie będzie miał, gdzie wrócić. Hogwart był
całym jego życiem, nawet jeśli po korytarzach chodzili niegrzeczni uczniowie i
profesorowie, którymi gardził za zbytnią pobłażliwość i tolerancję.
Profesor McGonagall chyba podejrzewała, że
Filch nie jest do końca szczery, dlatego tym bardziej jej nienawidził. Zawsze
spoglądała na niego z góry, jakby czuła się lepsza, jakby jej umiejętności w
dziedzinie magii powodowały jednocześnie, że jest mądrzejsza i ważniejsza.
Filch z niezadowoleniem musiał przyznać jedno: McGonagall starała się być
sprawiedliwa w stosunku do uczniów z różnych domów i nie tolerowała bijatyk,
czego nie można było powiedzieć – na przykład – o Hagridzie. Ale nigdy,
przenigdy nie stanęła po stronie woźnego, nigdy mu nie pomogła.
- Trzeba było zapomnieć o kolejce i od razu
skierować się do gabinetu – odezwał się Filch, gdy Hagrid przestał wypluwać z
siebie bezsensowne słowa. – Twoja pomoc będzie nieoceniona, Hagridzie. Rozmowa
kwalifikacyjna jest tylko dla uczniów. Poinformuję cię, kiedy zaczynamy prace.
Filch uśmiechnął się szeroko, ale jego oczy
pozostały zimne.
Chwilę później człapał już korytarzem, zastanawiając
się, dlaczego Hagrid nie dał się zabić w bitwie o Hogwart. Świat bez niego
byłby piękniejszym miejscem.
***
- Mam dość – jęknął Scott i usiadł na
podłodze.
Był zmęczony – zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Zwłaszcza tym udawaniem, że nic go nie rusza, że wcale nie
przejmuje się tym, co go czeka.
Ashley i Rufus pochwalili się, że zostali
przyjęci do drużyny sprzątającej i wrócili do swoich zajęć. Scott strasznie im
zazdrościł, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Zazdrość była cechą,
którą prędzej przypisałby Ślizgonom, a nie sobie. Zamiast udać się na obiad,
popędził do pokoju wspólnego po pióro i pergamin. Skrzętnie zapisał wszystkie
sekrety na temat sprzątania, jakie nieświadomie zdradził mu Hagrid, a potem
resztę wolnego popołudnia spędził na nauczeniu się prawidłowych odpowiedzi.
Filch wrócił do swojego gabinetu trochę
później niż obiecał, ale rozmowy kwalifikacyjne były coraz krótsze. Scott był
pewien, że to sprawka jego wyjątkowego szczęścia, które teraz podpowiadało mu,
że Filch jest już zmęczony i nie ma ochoty na szczegółowe przepytywanie
uczniów. Trzeba było to wykorzystać.
- Zapraszam następnego.
Wreszcie.
Scott wstał, otrzepał z kurzu szatę i z
bardzo bojową miną wszedł do środka.
Wiedział, że da sobie radę. Nic nie mogło
pójść źle.
Studiów wspomnień czar...
OdpowiedzUsuń:")